Błogosławić miastu i światu. Felieton ks. Przemysława Szewczyka
Zgodnie ze starożytną tradycją Kościoła po zakończeniu wielkich uroczystości takich jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc, biskup Rzymu ukazywał się wobec zgromadzonych przed jego katedrą ludzi, by udzielić szczególnego błogosławieństwa: urbi et orbi, czyli błogosławieństwa mającego objąć nie tylko miasto Rzym, ale także cały świat.
Choć to błogosławieństwo może być wygłaszane przy różnych okazjach - jak chociażby uczynił to Franciszek na zakończenie sprawowanej na pustym placu przed Bazyliką św. Piotra celebracji liturgicznej w związku z pandemią - obecnie bardzo silnie kojarzy się z celebracją 1 stycznia, która dla chrześcijan jest przede wszystkim zakończeniem oktawy uroczystości Narodzenia Pańskiego i świętem Bożej Rodzicielki Maryi, a dla świata początkiem nowego roku, momentem rozbudzenia na nowo nadziei, że damy radę, będzie lepiej i wszystko się jakoś ułoży.
Urbi et orbi obejmuje rzeczywistość bliską i daleką, własne podwórko i świat za naszą miedzą, znane i nieznane, swojskie i obce. Ukazuje się w tej praktyce Kościoła istota chrześcijaństwa, którego nowość wcale nie polega na ogłoszeniu ludziom nakazu czynienia dobra i miłowania, ale na poszerzeniu perspektywy. Wszyscy znamy naukę Jezusa: „Słyszeliście, że powiedziano: będziesz miłował swojego bliźniego, a ja wam powiadam: miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Miłowanie swoich bliskich, swojego miasta nie jest niczym niezwykłym, ale objęcie tą samą miłością świata, to już zupełnie co innego. Tutaj zaczyna się chrześcijaństwo.
Urbi et orbi odpowiada słynnej zasadzie ordo caritatis przywoływanej często w sytuacjach, gdy obcy ludzie stają przy bramach naszego świata prosząc o pomoc. Co prawda najczęściej o „porządku miłości” mówią ludzie, którzy wcale nie chcą miłości porządkować, ale ją ograniczyć, jednak ortodoksyjne rozumienie zasady niesie tę samą treść, co uroczyste błogosławieństwo: nie miłuj tylko swojego miasta, miłuj świat, który jest poza nim. Oczywiście najpierw miasto, ale nie tylko miasto.
Urbi et orbi uczy zatem dwóch rzeczy: porządku i braku granic w miłości. Dobrym słowem, szczerą miłością i pragnieniem dobra obejmować trzeba stopniowo wszystko co wyprowadza nas na zewnątrz: rodzinę, dzielnicę, miasto, region, kraj, kontynent i wreszcie cały świat. Nie bierz się za kochanie migrantów z Iraku czy Kongo, jak nie nauczyłeś się kochać Polski. Ale z drugiej strony, nie stawiaj granic tam, gdzie ich nie ma: miasto jest częścią świata, nie możesz prawdziwie troszczyć się o nie, jeśli nie widzisz, że za jego murami jest coś więcej, co też domaga się twojego zaangażowania, błogosławieństwa i troski.
Błogosławmy więc razem z biskupem Rzymu miastu i światu. Miłujmy i swoich, i obcych, i wrogów. Jasne, że każdego inaczej, ale miłujmy.