Bela Komoszyńska: - Nie zawsze najważniejsze jest dotarcie do Rzymu
Drogi, które musimy przejść, są nie mniej ważne niż samo dotarcie do celu – mówi Bela Komoszyńska, wokalistka Sorry Boys.
Drugi album Sorry Boys „Vulcano” był jednym z najlepszych polskich wydawnictw 2013 roku. Niedawno wydaliście płytę „Roma”, dość wyczekaną przez fanów. Jak pierwsze koncerty?
Emocjonalne i gorąco przyjmowane. To wielka nagroda za oczekiwanie na spotkanie z osobami, które płytę już przesłuchały, ale znają też nasze starsze piosenki. Myślę, że dwa lata to optymalny czas, żeby album dojrzewał w swoim tempie, żeby odpowiednio go przemyśleć i poszukać nowych źródeł inspiracji. Nie chcieliśmy stworzyć czegoś, co będzie jedynie przedłużeniem poprzedniego wydawnictwa.
Sorry Boys przyzwyczaili słuchaczy do piosenek po angielsku. Tym razem w połowie mamy polski repertuar. Skąd ten zwrot?
Podczas pracy nad „Romą” miałam silną potrzebę śpiewania po polsku. Teksty do polskich piosenek powstawały od razu, bardzo impresyjnie. Każdy język jest trochę innym narzędziem muzycznym – inspiruje do innych melodii, aranżacji, użycia słów. Z muzycznego punktu widzenia to bardzo ciekawe doświadczenie. Te polskie piosenki były dla mnie także dużym wyzwaniem mentalnym, rozmową z samą sobą. Obserwuję naszych słuchaczy przy piosenkach po polsku i widzę, że ten proces dotarcia słowa jest bardziej bezpośredni.
Tytuł płyty, antyczny klimat okładki, do której zdjęcia powstały w warszawskich Łazienkach, niesie skojarzenia. Czy faktycznie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu?
Ten metaforyczny Rzym dla każdego jest gdzie indziej: w spełnieniu, miłości, spokoju ducha… Ale jesteśmy nieustannie w drodze do niego, tęsknimy. Nasza „Roma” odwołuje się też do romantyczności, a cała płyta wydaje mi się bardzo romantyczna. Poszukiwania dróg do Rzymu odnoszą się też do procesu twórczego i drogi, jaką była praca nad tym albumem.
A czy te twórcze poszukiwania mogą czasem przekroczyć wytrzymałość artystów?
Za każdym razem to wygląda inaczej, ale nietrudno otrzeć się w twórczym zapamiętaniu o szaleństwo. Nie spędzamy dwóch lat fizycznie w studiu, ale przez ten czas „praca w głowie” trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę. Można więc w tym procesie poszukiwań zapędzić się i stracić sens z pola widzenia. Najpiękniejsze są jednak momenty olśnienia, kiedy na powrót widzimy horyzont i drogowskazy. Błądzenie jest potrzebne po to, żeby w końcu wyjść na odpowiednią ścieżkę.
Czy chcieliście dać poniekąd wskazówkę dla zwykłego człowieka, który poszukuje sensu w codzienności, która nie zawsze jest prosta?
Wszyscy przechodzimy przez życiowe poszukiwania. W tym przysłowiu „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” nie zawsze najważniejsze jest dotarcie do celu. Czasami nawet nie wiemy, kiedy do niego docieramy. Drogi, które musimy przejść, są nie mniej ważne niż cel. Warto czasem zaufać sobie, swojej intuicji i wyciągać wyżej te nasze wewnętrzne anteny, żeby zbierać częstotliwości, które prowadzą nas w dobrym kierunku, które pominą ten szum informacyjny, bodźce z zewnątrz przeszkadzające w odnalezienia spokoju wewnętrznego.
Wynika z tego, że każdy z nas ma swój prywatny „Rzym”, cel, marzenie…
Tak, każdy czuje go inaczej, gdzieś indziej. To nasz prywatny, upragniony dom - czymkolwiek by on był…
W zapowiedzi płyty pojawia się też ważny komunikat, jej patronem jest bowiem Apollo, bóg muzyki, poezji, miłości i światła. Czy wokół tych spraw krąży nasza codzienność, nawet gdy nie myślimy o tym w sensie dosłownym?
To były słowa klucze, z którymi przystępowałam do pisania piosenek na „Romę”. Chciałam, żeby ta płyta była pełna nadziei, światła oraz uwielbienia dla sztuki i muzyki samej w sobie. Myślę, że głównym zadaniem muzyki czy ogólnie sztuki, jest ulepszanie naszego życia. Ona lepiej przygotowuje nas do codziennych zmagań. Czasami usłyszana piosenka, przeczytana książka czy obejrzany film potrafi nas tak nastawić wewnętrznie, że czujemy się pełni nowej energii, nadziei i sensu naszego pojedynczego istnienia, a także wiary w siebie. Chciałam, żeby ta płyta była takim świetlistym zastrzykiem.
Chciałam, żeby "Roma" była pełna nadziei, światła oraz uwielbienia dla sztuki i muzyki samej w sobie. Myślę, że głównym zadaniem muzyki czy ogólnie sztuki, jest ulepszanie naszego życia. Ona lepiej przygotowuje nas do codziennych zmagań.
Zatrzymajmy się na singlu „Wracam”. Śpiewasz „wolę ufać własnym nogom”. Czy to znaczy, że lepiej w życiu zdać się tylko na siebie?
Te lekcje, które pobieramy z własnego doświadczenia, są najbardziej cenne. Ludzkość istnieje od tysięcy lat, a mimo wszystko każdy, rodząc się, musi popełnić pewne błędy. Trzeba przejść swoją własną drogę, żeby dojść do tych samych wniosków, do których nasi przodkowie doszli już tysiące lat temu. Myślę, że nasza konstrukcja jako gatunku ludzkiego jest taka, że musimy przechodzić tę samą drogę od początku, na własnych nogach. Warto te własne nogi, czyli tę naszą wewnętrzną intuicję traktować jako bezcenny skarb, który potrafi nas uchronić przed niebezpieczeństwami. Wewnętrznych przeczuć nie należy zagłuszać, trzeba je pielęgnować. To one skracają tę drogę ku naszemu własnemu Rzymowi.
We „Wracam” mamy śpiew kurpiowski, który wpływa na bogactwo krążka. W powstawanie płyty włączyli się znakomici goście, a wśród nich Apolonia Nowak, pieśniarka kurpiowska.
To, co wnieśli nasi goście na album, wpisuje się świetnie w hołd dla muzyki. Twórczość pani Apolonii była pierwszym takim ikonicznym wykonaniem pieśni kurpiowskich, z którym się zetknęłam, i po wielu latach ten śpiew echem do mnie powrócił podczas komponowania i pisania właśnie utworu „Wracam”. Śpiew kurpiowski jest jednym z najciekawszych i najpiękniejszych tradycyjnych śpiewów w Polsce. Liczę, że pani Apolonia trafi do nowych słuchaczy.
Na płycie jest też więcej gościnnych akcentów…
Atom String Quartet zagrał przepięknie na smyczkach w dwóch utworach, a chór Soul Connection Gospel Group stał się też inspiracją do powstania jednego z utworów na płycie. Na „Romie” zabrzmiały puzony Tomka Kasiukiewicza i mamy też niemało cymbałów od Sebastiana Madejskiego.
Na „Romie” są wpływy rozmaite: od epok, miejsc, od Chopina po Ewę Demarczyk, śpiew kurpiowski i tradycję gospel. Czy ta płyta miała być aż tak eklektyczna?
Bardzo lubimy bogactwo środków i mam nadzieję, że ta eklektyczność jest przyswajana jako spójna całość. W naszych pierwotnych założeniach podczas pisania tej płyty chcieliśmy odnosić się głównie do polskiej tradycji muzycznej, ale pojawiały się też niespodziewane inspiracje, które same „wdzierały się” do płyty.
Na przykład?
Właśnie wspomniany chór gospel, z którym koncertowaliśmy przy okazji ostatniej płyty „Vulcano”. To on zainspirował nas do napisania piosenki „Lord”.
Jako zespół dojrzewacie i zmieniacie się. Z trzecią płytą balansujecie pomiędzy rockiem, popem a muzyką alternatywną...
Pierwsza płyta była najbardziej gitarowa i rockowa. To, co się wydarzyło przy drugiej i trzeciej, jest już trudniejsze do określenia. I w tym my się chyba najlepiej czujemy, w szerokim wachlarzu dźwięków. Ta rozpiętość gatunkowa bardzo nam odpowiada.
A gdy już mowa o rocku... Wiodące stacje radiowe w Polsce nie grają go ostatnio zbyt chętnie, co potwierdzają świeże statystyki Związku Producentów Audio Video. Wynika z nich, że w minionym roku dominował pop... Rock przejdzie do niszy?
Rock ma się całkiem dobrze. Muzyka gitarowa ma w sobie coś nieśmiertelnego poprzez żywe instrumentarium. Brzmienia syntetyczne czy elektroniczne mają tendencję do starzenia się, natomiast te gitarowe absolutnie nie. Popatrzmy na takie tuzy jak Rolling Stones czy U2. Może nie odzwierciedlają tego playlisty najpopularniejszych radiostacji, ale rock ma się cudownie na koncertach. Publiczność nigdy nie przestanie kochać rocka.
Gdy już rozmawiamy o tym, co jest chętnie słuchane, a co mniej. Co sądzisz o ostatnim pomyśle obecności nurtu disco polo na festiwalu piosenki w Opolu?
Każdy ma prawo słuchać muzyki, oglądać filmy i czytać książki takie, jakie mu się podobają. Natomiast jeżeli chodzi o media publiczne, uważam, że mają misję. Tą misją w moim odczuciu jest wskazywanie na rzeczy, które są kształcące i niosą wartość wykraczającą poza czystą rozrywkę. Tu nic więcej nie trzeba dodawać.
Prócz muzyki kochasz teatr. Czy dla piosenkarki doświadczenia aktorskie pomagają w śpiewaniu, tworzeniu brzmień?
Moje doświadczenia z teatrem nie są aż tak głębokie. Obecnie występuję w Teatrze Wybrzeże, gdzie zastępuję Basię Derlak w spektaklu „Portret Damy” z muzyką na żywo, więc moja rola jest bardzo muzyczna: śpiewam, gram na harfie i mam drobne zadania aktorskie. Często aktorzy są zakochani w muzyce, a muzyków ciągnie do aktorstwa. Myślę, że te dwa światy się przenikają i są blisko, pomagają sobie wzajemnie.