Beata nie żyje. Miała złamane kości czaszki, przebite płuco... Jej mąż Krzysztof J. jest za kratkami.
Chichy pod Szprotawą to niewielka, choć rozciągnięta miejscowość. Domy stoją wzdłuż głównej drogi. Gdzieniegdzie widać ciągniki rolnicze. Dookoła cisza, raczej pusto.
Domy sióstr – Beaty i Wioletty – stoją obok siebie, jakby na jednej posesji. Jeden z budynków – ten Wioletty i Andrzeja Cukierskich – jest nowszy. Podwórza zadbane, z miejscem do zabawy dla dzieci. Obejść pilnują psy, ale te Beaty i Krzysztofa J. wydają się być wystraszone...
Do dramatu doszło w domu położonym bardziej w głębi, za wielką szopą, jakby ukrytym przed wzrokiem. Odświeżona elewacja. W oknach ładne firanki. Przed domem przystrzyżony trawnik i kostka brukowa z wzorkiem.
– To, co tam się stało, wie tylko on i Beata – mówi 50-letni Andrzej Cukierski i zaczyna płakać. – Ona była przez niego zastraszona, katowana latami.
„Ciosy zostały zadane tak, żeby zabić”
W dniu tragedii Krzysztof J. zadzwonił do córki Andrzeja. Chciał, żeby koniecznie przyszła do jego domu, bo coś się dzieje z Beatą. Ale poszła tam Wioletta. Na piętrze zobaczyła skatowaną Beatę, leżącą w kałuży krwi. Próbowała podnieść siostrę. Nie było z nią żadnego kontaktu, tylko charczała. Wioletta krzyczała do Krzysztofa J., żeby jak najszybciej wezwał pogotowie – on nie chciał. Wybiegła z mieszkania, zamknęła się w swoim domu i wezwała karetkę. Krzysztof J. wsiadł do auta i odjechał.
Ekipa pogotowia była przerażona stanem 43-letniej Beaty. Kobieta umierała. – Lekarz powiedział, że ciosy zostały zadane tak, żeby zabić – mówi Wioletta.
Nieprzytomna Beata trafiła do szpitala w Żarach. Jej stan był krytyczny. Przewieziono ją do szpitala w Nowej Soli. Tam, mimo wysiłków lekarzy, zmarła we wtorek, 5 września, nie odzyskując przytomności.
Wyniki sekcji zwłok przerażają. Beata miała w kilku miejscach złamane kości czaszki. Doszło do obrzęku mózgu. Oprawca uderzał z taką siłą, że żebra przebiły płuco kobiety. Nie miała szans przeżyć.
Prawdopodobnie Beata została skatowana w czwartek, 31 sierpnia, w dzień i przez wiele godzin leżała na podłodze, umierając.
„Aj, szwagier, nie dzwoń i nikomu nic nie mów”
Rodzina twierdzi, że Krzysztof J. od lat znęcał się nad żoną, ale ona nie szukała pomocy, nie skarżyła się nikomu. – Kiedyś zobaczyłem, jak była pobita. Chwyciłem za telefon i zacząłem dzwonić na policję. Podeszła i powiedziała: „Aj, szwagier, nie dzwoń i nikomu nic nie mów, nie chcę” – wspomina Andrzej i znów zaczyna płakać.
– Bił ją, a ona w tym tkwiła i taka dobra przy tym była, taka w tej tragedii spokojna – dodaje 63-letnia Józefa Lewandowska, znajoma Beaty.
W końcu Krzysztof J. stanął przed sądem za znęcanie się nad żoną. Dostał wyrok w zawieszeniu... – On ją zastraszył i materialnie od siebie uzależnił, terroryzował i szantażował na każdym kroku, przy tym okrutnie poniżając – opowiada Wioletta.
„Doszło do zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem”
41-letni Krzysztof J. jest za kratkami. Ukrywał się w domu swojej matki. Tam znaleźli go policjanci. – Najpierw jego matka mówiła, że nie ma go u niej. Kiedy policja wróciła z nakazem rewizji, dopiero wtedy powiedziała, że syn jest – relacjonuje Andrzej Cukierski.
– Z materiału dowodowego widać wyraźnie, że doszło do zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Będziemy starać się tego dowieść i doprowadzić do tego, aby sprawca usłyszał karę odpowiednią do swojego okrutnego czynu – zapewnia mecenas Piotr Majchrzak z Zielonej Góry, oskarżyciel posiłkowy rodziny ofiary.