Beata Chomątowska zbudowała krakowską szopkę. Ze słów
Książka jest jak pischinger. Niektóre rodzynki powciskane w ten tort dla osób spoza Krakowa mogą być faktycznie niedostrzegalne - mówi Beata Chomątowska, autorka książki „Andreowia”.
Nie ma to jak wyjechać z Krakowa, a potem się pośmiać z krakusów. Z warszawiaków zresztą też.
Jeśli pośmiać, to raczej z pewnych uniwersalnych ludzkich przywar. Bardzo mnie zresztą dziwi to różnicowanie, przedstawianie Krakowa i Warszawy tak, jakby między tymi miastami był dystans jak z Marsa na Księżyc, a ludzie ulepieni z innej gliny.
Hola, hola, sama się do tego dokładasz, zwłaszcza kiedy opisujesz „syndrom Krakowa”. Ne ma w tym cynizmu?
Cynizmu z pewnością we mnie nie było i nie ma, złośliwości też, za tymi kpinami kryje się raczej podejście, które określiłabym koniecznością utrzymania zdrowego dystansu. Czołobitny stosunek do Krakowa, reprezentowany przez niektórych bohaterów, jest groteskowy, przerysowany i tak naprawdę nie ma nic wspólnego z Warszawą. Oczywiście, Redaktor Rosół, który na ów syndrom cierpi, pochodzi ze stolicy, ale równie dobrze mógłby urodzić się w innym mieście.
Ale to w jego oczach „krakowskie gołębie sfruwały z dachów z dostojeństwem, którego próżno było oczekiwać od ich warszawskich pobratymców”
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Polski,
- codzienne wydanie Polski,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.