Rozmowa z trenerem Olimpii JACKIEM PASZULEWICZEM, o zakończonym sezonie, o tym dlaczego nie było awansu i o tym co dalej.
Przez całą rundę mówił pan, że macie z zespołem ustalony cel, ale go nie zdradzacie. Po ostatnim meczu przyznał pan, że chcieliście zająć 4. miejsce. Skąd takie wyliczenia?
To wynikało z analizy naszego potencjału i strat jakie mieliśmy do rywali. W poprzedniej wiośnie zdobyliśmy 33 punkty, teraz liczyliśmy na podobną zdobycz. Wierzyliśmy, że się uda. W przerwie byliśmy nawet na 3. miejscu. Skończyliśmy na 6. lokacie. Poza tym chodziło o wyznaczenie celu, do którego można dążyć, a nie jakiegoś abstrakcyjnego, bo nikt by w niego nie wierzył. A to, że do końca walczyliśmy o awans, to inna historia.
Czy te 3 punkty, których zabrakło do awansu nie będą was prześladować?
Nie. Tak się to ułożyło. Nasz awans, takim młodym zespołem, z takim zapleczem i przy tak niskim budżecie byłby ponad stan. Takie rzeczy zdarzają się raz na 50 lat. Uważam, że osiągnęliśmy maksimum, a zespół został wyciśnięty jak cytryna. A poza tym jakbyśmy zrobili awans, to wtedy nikogo w ekstraklasie nie byłoby stać na Paszulewicza (śmiech), bo zrobił coś z niczego...
Pogdybajmy. Co by było gdybyście się nie spóźnili przez wypadek na mecz z Bytovią Bytów i nie przegrali u siebie z Chojniczanką i GKS Katowice?
Nie można kwestii awansu rozpatrywać w kontekście jednego czy drugiego meczu. To jest element większej całości. Krytyków mogę się spytać: przecież nie powinniśmy jesienią wygrać w Sosnowcu z Zagłębiem 5:3, które wtedy było liderem albo, że awans przegraliśmy u siebie jesienią ulegając Górnikowi Zabrze 1:2 lub Bytovii 2:3, chociaż w obu byliśmy lepszym zespołem. Powtarzam: patrzę na to przez pryzmat całego sezonu, a nie jednego czy drugiego meczu.
Jednak sam pan przyznawał, że w Bytowie zespół nie wszedł w mecz i piłkarze nie byli sobą. Z kolei - moim zdaniem - z Chojniczanką i GKS Katowice nie wytrzymaliście presji. Zgadza się pan?
Co do Bytovii i meczu z Chojniczanką to pełna zgoda. Z Katowicami była inna sprawa. W Bytowie mecz nam nie wyszedł, bo nie umieliśmy narzucić swojego stylu. Piłkarze byli jacyś rozkojarzeni. Z Chojniczanką przegraliśmy mecz w głowach. Straciliśmy gola i nie potrafiliśmy odpowiedzieć. Z Katowicami udało się zdjąć presję z zespołu. Graliśmy dobrze, brakowało skuteczności. Chcieliśmy wygrać, ale zostaliśmy skontrowani. Może trzeba było grać na remis? Jednak to nie leżało w naszej naturze. Zawsze chcieliśmy wygrać i nigdy nie kalkulowaliśmy! Dla nas liczyła się pełna pula.
Czy brak kontuzjowanych Jakuba Wrąbla czy Karola Angielskiego był znaczący i przeszkodził w wywalczeniu awansu?
Zawsze patrzę przez pryzmat zespołu, a nie jednostek. Najważniejszy jest kolektyw! Oczywiście Wrąbel i Angielski to ważne ogniwa zespołu, ale Patryk Królczyk jak wskoczył do bramki to dobrze zastępował Wrąbla, a zamiast „Anglika” gole strzelali inni. Był inny problem. W końcówce sezonu mieliśmy jedenastu, dwunastu zdrowych graczy. To obniża poziom rywalizacji. I nie chodzi, że zawodnicy tak robią specjalnie, tylko to działa podświadomie. Przecież inaczej jest w przypadku dwóch pełnych jedenastek kiedy trzeba walczyć nie tylko o wyjściowy skład, ale także o miejsce w kadrze meczowej. Powtarzam: w końcówce sezonu przez urazy i kontuzje dużo straciliśmy jakościowo jako zespół. I tu szukałbym ewentualnych przyczyn braku awansu.
Co dalej z panem? Zostaje pan w Olimpii czy odchodzi do jakiegoś klubu z ekstraklasy?
Wszystko wyjaśni się w najbliższych dniach. Z prezesem Jackiem Bojarowskim rozmawialiśmy kilka razy już wcześniej i większość szczegółów jest ustalona.