Artur Rojek: Synów uczę, aby nie podchodzili do życia standardowo
- Wydaje mi się, że kiedyś angażowałem się w wiele niepotrzebnych spraw. Teraz zaś coraz lepiej rozumiem, czego tak naprawdę pragnę. Chociaż nie znam wszystkich odpowiedzi – mówi Artur Rojek, muzyk, wokalista, pomysłodawca i dyrektor artystyczny Off Festivalu.
Niedawno, bo 6 maja obchodziłeś swoje 52. urodziny. Co to dla Ciebie oznacza?
Wiele się nie zmieniło. Urodziny nie są dla mnie wyjątkowym dniem, w sensie samego aktu. Nie celebruję ich w szczególny sposób, nie organizuję wielkich przyjęć i nie zapraszam na nie licznych znajomych. To dla mnie czas, w którym ci, którzy chcą pamiętać – pamiętają i wysyłają mi życzenia. Odbieram je jako bardzo miłe gesty. Spędzam czas z najbliższymi, albo kontaktuję się telefonicznie, dziękując za życzenia. I to wszystko.
Robisz podsumowania? Patrzysz do tyłu, oceniasz, ile już osiągnąłeś?
Nie, nie robię takich podsumowań. Oczywiście, między kolegami pojawiają się żarty na temat wieku i tego, co teraz „należałoby” robić, ale to tylko humor. Mówiąc serio, jeśli już coś z moich ostatnich refleksji jest warte zapamiętania, to uświadomienie sobie, że będąc w moim wieku, mam coraz mniej do stracenia. Nie mam już potrzeby rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze; zamiast tego wybieram najprostsze rozwiązania. W tym wieku łatwiej jest mi też zdecydować, czego naprawdę potrzebuję. Czego chcę, co jest dla mnie mniej ważne? Wydaje mi się, że kiedyś angażowałem się w wiele niepotrzebnych spraw. Teraz zaś coraz lepiej rozumiem, czego tak naprawdę pragnę. Chociaż nie znam wszystkich odpowiedzi.
To czego teraz najbardziej potrzebujesz?
Nie chcę wchodzić w zbyt prywatne szczegóły, ale mogę powiedzieć ogólnie, że skupiam się na tym, co dla mnie najważniejsze: na rodzinie i pracy. To te dwie sfery życia, na których staram się koncentrować. Naturalnie, do tego dochodzi jeszcze zdrowie – nie mogę o nim zapominać, muszę o nie dbać, bo bez zdrowia inne sprawy straciłyby sens.
Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła na mnie Twoja pierwsza solowa płyta, „Składam się z ciągłych powtórzeń”. Czy ten tytuł można odczytywać jako refleksję nad nawykami w naszym życiu? A może zawiera obawę przed jeden z głównych artystycznych lęków – powtarzalności w twórczości?
Tytuł płyty nie odnosi się do artystycznego powtarzania się, czy lęku przed nim. To bardziej metafora życia. To, jak funkcjonujemy, jakie relacje tworzymy, jakie błędy popełniamy. Każdego dnia wykonujemy pewne rutynowe czynności, ale nie o to chodzi. To nie jest powtarzanie na poziomie mechanicznego działania jak robot. To raczej odkrywanie, jak nasze działania, nawyki i wybory, często nieświadome, definiują nas i nasze życie. Czasami, mimo że nie chcemy tego, powtarzamy pewne schematy, które są głęboko zakorzenione w naszej psychice. Zmiana wymaga ogromnej pracy, terapeutycznej, medytacyjnej, duchowej nad naszą psychiką, co dla wielu jest trudne. Większości się to nie udaje – ich życie się nie zmienia.
Twoja młodzieńcza pasja do sportu miała wpływ na twoje podejście do tworzenia muzyki?
Sport nie determinuje wszystkiego w moim życiu, ale na pewno wspomógł rozwój niektórych moich cech, które i tak już posiadałem. Krótko mówiąc, był narzędziem, które wzmocniło moje naturalne predyspozycje nie tylko w życiu artystycznym, ale w życiu w ogóle. Te 10 czy 12 lat mojej przygody z wyczynowym sportem ustawiło mnie jako człowieka, który poznał gorycz porażki, smak zwycięstwa, monotonię treningu i długą drogę do celu – akurat w pływaniu ta droga jest wyjątkowo żmudna i nudna, bo samo pływanie to dosyć nudny i powtarzalny sport. Ale dzięki temu sport rozwinął we mnie też takie kompetencje jak konsekwencja i wytrwałość.
Możesz dziś powiedzieć o sobie, że jesteś typem człowieka – zwycięzcy?
Nie uważam się za kogoś takiego.
A za kogo się uważasz?
Jestem ambitny. Ale nie podchodzę do życia z przekonaniem, że na pewno odniosę sukces. Nigdy nie wiem, co mnie czeka, co się wydarzy, więc podchodzę do życia z ciekawością i ambicją, które są napędzane przez moje marzenia. Marzenia są dla mnie głównym motorem napędowym. Nigdy nie wiem na pewno, czy moje działania zakończą się sukcesem. Cele wyznaczam ostrożnie, dzielę je na małe, konkretne kroki. Pamiętam, jak na początku mojej kariery, kiedy zakładałem zespół, nasze plany były krótkoterminowe, skupione na najbliższym roku. Zdawałem sobie sprawę z tego, że wszystko zaczyna się od prób w sali – gdy graliśmy razem dopiero od trzech miesięcy, nie myślałem o tym, że osiągniemy wielki sukces, tylko o tym, że chciałbym kiedyś zagrać koncert.
Ambicje też stawiasz odwrotnie, bo kiedy wielu dąży do bycia niezwykłym, Ty cenisz sobie prostotę i zwyczajność. Skąd się bierze Twoje zainteresowanie codziennością i dlaczego to właśnie ona daje Ci największą satysfakcję?
Myślę, że moje przywiązanie do rzeczy prostych bierze się z miejsc, w których dorastałem. Realia mojego dzieciństwa były moim fundamentem, moją bazą; to były rzeczy, które mnie ukształtowały. Dzielnica, w której się wychowywałem, dzieciaki z którymi chodziłem do szkoły, wszystko to, co przekazywał mi trener, sposób w jaki widziałem moją rodzinę i kolegów, ludzie, z którymi się obracałem – to wszystko miało wpływ na to, jak postrzegam świat. To środowisko, w którym funkcjonowałem, sprawiło, że prostota robi na mnie większe wrażenie niż skomplikowane i często niepotrzebne moim zdaniem ekstrawagancje.
Co na przykład uważasz za niepotrzebne?
Dla mnie liczy się przede wszystkim prawdziwość. Autentyczność jest ważniejsza niż wymyślne fasady. Nawet jeśli coś jest brzydkie, niedoskonałe, nawet jeśli osoba śpiewająca sepleni, ubiera się nieporadnie czy nie potrafi tańczyć – jeśli jest to autentyczne, to jest dla mnie najważniejsze. Prostota, o której mówię, dotyczy tej autentyczności, tego, co prawdziwe. Zdystansowałem się od świata fałszu, od nieprawdziwego świata, gdzie ktoś dyktuje, jak masz wyglądać, co jest piękne, jakie powinny być Twoje ciało i zachowania. Dla mnie wszystko, co jest sztuczne, stworzone tylko do napędzania rynku, jest po prostu zbędne. Jestem w kontrze; to jest moja historia.
Myślałeś o międzynarodowym sukcesie, organizując pierwszą edycję Off Festivalu?
Przez lata grania w Myslovitz i podróżowania po festiwalach na całym świecie, obserwowałem je z różnych perspektyw – jako widz, artysta, a nawet z kuchni festiwalu. Te doświadczenia zebrałem, nie zdając sobie sprawy, że kiedyś zaowocują własnym festiwalem. Kiedy zaczynaliśmy, nie myślałem o tym, że ten festiwal może być kiedyś uznany za najlepszy w Europie, czy że zostanie wyróżniony przez amerykański magazyn TIME jako jeden z najlepszych na świecie. Skupiałem się po prostu na zorganizowaniu pierwszej edycji. Już w trakcie uświadomiłem sobie, że gdybym wiedział, jak trudne jest organizowanie festiwalu, prawdopodobnie nigdy bym się na to nie zdecydował. To pokazuje, że moje marzenia i wyobrażenia są silniejsze niż rzeczywistość.
Co w tym przypadku okazało się atutem, bo dzięki temu powstał ten festiwal.
To wszystko jest kombinacją marzeń, ambicji, pracy i wiary, że może się udać. Nie skończyłem żadnej szkoły, która przygotowywałaby mnie do organizacji eventów; wszystkiego uczyłem się na bieżąco i wciąż się uczę, ponieważ branża eventowa ciągle się zmienia. To może wyglądać na zewnątrz jak seria zwycięstw, ale to nie jest tak, że czuję się zwycięzcą we wszystkim, co robię. To była kwestia ciężkiej pracy, ambicji i marzenia, żeby dotknąć czegoś nowego, żeby zrealizować coś ważnego, zbliżyć się do celu i zaskoczyć samego siebie.
Jak się narodził pomysł na festiwal?
Jak już mówiłem, sport zawsze był ważną częścią mojego życia, ale równolegle muzyka zajmowała szczególne miejsce w moim sercu. Ta przestrzeń była mi bliska; muzykę rozumiałem bez trudu. Być może jest to jakiś rodzaj spektrum, które sprawia, że mogę w niej funkcjonować bez żadnego wysiłku. Moje zainteresowanie muzyką ewoluowało od fascynacji lat 60., przez lata 70., aż po odkrycie brytyjskiej sceny gitarowej na przełomie lat 80. i 90. Ta pasja, zawsze obecna, prowadziła mnie do chęci dzielenia się wiedzą i odkryciami z innymi. W pewnym momencie, gdy moja sportowa kariera zaczęła gasnąć, musiałem znaleźć nową sferę, która mogłaby zająć miejsce pływania. Muzyka stała się tym naturalnym zamiennikiem. Chociaż po liceum poszedłem na AWF, chciałem zostać trenerem pływania, to równocześnie moja pasja do muzyki nie słabła. Off Festival zrodził się z tej potrzeby dzielenia się muzyką i tworzenia przestrzeni dla innych, którzy podzielają podobne zainteresowania. To była droga pełna wyzwań, związanych nie tylko z organizacją samych eventów, ale również z tworzeniem przestrzeni, w której muzyka alternatywna mogła prosperować w sposób zgodny z moimi wartościami i przekonaniami o tym, co w muzyce jest najważniejsze. To też bardzo wpłynęło na moją rodzinę bo od początku w organizację festiwal jest zaangażowana moja żona Ania, ktora jest głównym producentem. Bez niej nie zrobiłbym tego festiwalu, a moje marzenia pozostałyby tylko marzeniami.
Co było największym wyzwaniem?
Organizacja festiwalu zależy od wielu czynników, które trzeba uwzględnić, nie chodzi tylko o zaproszenie ulubionych zespołów. Musiałem się nauczyć, że oprócz budżetu na artystów, ważne są także koszty ich zakwaterowania, infrastruktury dla gości, wszelkich pozwoleń, ochrony i wiele innych aspektów. Pierwsza edycja Off Festivalu nie była dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażałem, ale nauczyła mnie, jak stopniowo dostosowywać marzenia do realiów. To była cenna lekcja na przyszłość.
Jakie są Twoje przemyślenia na temat obecnej sytuacji na polskiej scenie muzycznej? Mamy dynamiczny rozwój festiwali, i zmienne gusta publiczności. Co wyróżnia Off Festival spośród innych wydarzeń muzycznych?
Off Festival od początku był jednym festiwalem w Polsce, a nawet w Europie, gdzie kutatorem był artysta , na codzień funkcjonujacy jako muzyk. W tamtym czasie podobny model miał jedynie festiwal Lollapalooza w Stanach Zjednoczonych którego pomysłodawcą jest Perry Farrell z Jane’s Addiction. Dzięki rosnącej sile serwisów streamingowych i dostępu do szerokiej gamy muzyki, rola kuratora festiwalu stała się jeszcze bardziej istotna. W dzisiejszych czasach, kiedy jesteśmy zasypywani informacjami z różnych stron, od YouTube, przez Spotify, po TikTok, jest potrzeba, aby ktoś przefiltrował te treści i zaproponował ścieżkę, którą można podążać. Jako kurator, zapraszam na muzyczną wycieczkę, gdzie przedstawiam to, co uważam za interesujące i warte uwagi w danym roku. To jest sedno mojej pracy. Poza tym festiwale albo muszą się adaptować do zmieniających się trendów, albo wybierać to, co jest dla nich najważniejsze. Uważam, że Off Festival należy do tej drugiej grupy. Konsekwentnie stawiamy na autentyczność i jakość. To nas wyróżnia i definiuje.
Chciałam też zapytać Cię o drugi Twój projekt – Great September. Jakie są Twoje nadzieje i cele związane z tym festiwalem?
Projekt Great September zrodził się z mojego zakochania w Łodzi. W 2017 roku, kiedy przedstawiciele miasta zaprosili mnie, abym opracował koncepcję festiwalu, od razu pomyślałem o stworzeniu wydarzenia o miejskim charakterze. Moje doświadczenia jako artysty i dyrektora artystycznego Off Festivalu na różnych międzynarodowych festiwalach showcase'owych dały mi wyobrażenie, jak taki festiwal powinien wyglądać. Szczególnie pociągały mnie te, które odbywały się w urokliwych lokalizacjach, gdzie możliwe było przemieszczanie się między klubami i odkrywanie różnorodności muzycznej na każdym kroku. Moje pierwsze doświadczenie z festiwalem showcase'owym miałem na początku lat 2000, na Eurosonic Noorderslag, który jest największym tego typu festiwalem w Europie. Wtedy Myslovitz otrzymał tam nagrodę European Breakthrough Award. Miałem okazję przyjrzeć się temu wydarzeniu od rónych stron. Te doświadczenia, w tym również te z innych podobnych festiwali jak Iceland Airwaves w Reykjaviku, SXSW w Austin czy Reeperbahn w Hamburgu przekonały mnie, że Łódź, z jej bogatą historią muzyczną i klubową, jest idealnym miejscem na festiwal miejski. Kiedy więc odwiedziłem Łódź w 2017 roku, byłem jeszcze bardziej oczarowany architekturą miasta, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to idealne miejsce na realizację tego typu projektu. Miałem nawet w planach zabrać przedstawicieli miasta do Reykjaviku, aby pokazać im, jak może wyglądać podobne wydarzenie, jednak nie udało się to zrealizować z powodu braku odpowiednich zasobów produkcyjnych. Nasza ekipa, która zajmowała się Off Festivalem, była zbyt mała, aby podjąć się organizacji kolejnego festiwalu tuż po Offie. Pierwotnie zamierzałem skupić się na międzynarodowej scenie, ale ostatecznie w 2022 roku zdecydowaliśmy się promować tylko polskich wykonawców, ponieważ w Polsce nie było wówczas żadnego innego festiwalu showcase'owego.
Jakie kryteria powinni spełniać muzycy, aby znaleźć się na tym festiwalu?
Muszą być dobrzy, po prostu. Wyróżniać się czymś unikalnym; nie chodzi tylko o perfekcyjne przygotowanie techniczne czy o zgranie zespołu. To może być wyjątkowy element w ich muzyce, coś, co przyciąga uwagę i jest inne. Great September nie ogranicza się do prezentowania młodych talentów muzyki alternatywnej. Skupiamy się na całej polskiej scenie muzycznej. Staramy się budować networking w branży muzycznej, angażować ich w dyskusje o branży, szukać nowych rozwiązań. Oprócz młodych artystów, na festiwalu pojawiają się również doświadczeni muzycy. W zeszłym roku mieliśmy Alicję Majewską, zespół Wanda i Banda, a także zespół Bitamina, który zaprezentował swój debiutancki album „Kawalerka”. Świętowaliśmy także jubileusz zespołu Moskwa. Great September ma na celu szeroko opowiadać o polskiej muzyce i zwracać uwagę na rzeczy istotne, prezentując różnorodność i bogactwo polskiej sceny muzycznej.
Czego nauczyłeś się jako organizator festiwali, czego byś się nie nauczył nigdzie indziej?
Uświadomiłem sobie, że praca za sceną jest niezmiernie wymagająca. Nie chcę umniejszać trudności życia artysty, które również jest bardzo ciężkie, ale z innej perspektywy. Kiedy byłem muzykiem, moja praca polegała na tym, że siedząc w autobusie, przejeżdżałem z miejsca na miejsce, wychodziłem nas scenę, po czym z niej schodziłem, szedłem do hotelu spać, a następnego dnia znów to samo: do samochodu i jazda na kolejny koncert. Czułem się niejednokrotnie zmęczony, ale to nic w porównaniu do wyczerpania, które odczuwam teraz, stojąc za organizacją festiwalu. Cała odpowiedzialność spoczywa na barkach moich i mojej żony — to odpowiedzialność za tysiące ludzi. To zupełnie inny rodzaj zmęczenia i ciężaru; jest o wiele bardziej bolesny i intensywny. To moje osobiste doświadczenie i nie chciałbym, aby było interpretowane jako porównanie — taka jest po prostu moja perspektywa, nie każdy musi się z nią zgadzać.
Jako artysta i organizator festiwali, jakie życiowe lekcje przekazujesz swoim synom?
Staram się uczyć moje dzieci na podstawie własnych doświadczeń; nie tylko mówić, ale pokazywać przez działanie. Uważam, że prawdziwa nauka dzieje się przez obserwację i doświadczenie. Dlatego zamiast wykładania teorii, staram się być przykładem w różnych aspektach życia. Przede wszystkim uczę ich, aby nigdy nie podchodzili do życia standardowo. Życie jest zbyt złożone i fascynujące, aby ograniczać się do utartych schematów.