Architekt: Rzeszów ma olbrzymi potencjał. Powinien wziąć przykład z Budapesztu
Rozmowa z Maciejem Łobosem, architektem, urbanistą, współzałożycielem rzeszowskiego biura MWM Architekci.
- Bomba wybuchła, Tadeusz Ferenc niespodziewanie zrezygnował ze stanowiska prezydenta Rzeszowa. O ile mieszkańcy na temat jego rządów wypowiadają się bardzo pozytywnie, to w jednej kwestii negatywnych uwag jest sporo. Chodzi o politykę urbanistyczną, która niestety w mieście kuleje. Popierany przez Tadeusza Ferenca wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł chce kontynuować jego dotychczasową politykę. Także z zakresie planowania przestrzennego i budowy mieszkań. Jego deklaracja spotkała się ze sprzeciwem porozumienia „Razem dla Rzeszowa”, a SARP w swoim stanowisku zwraca uwagę na wieloletnie błędy i zaniechania w tej materii. I także liczy na zmiany...
- Patrzę na to zaangażowanie z nadzieją, bo nie sądziłem, że dożyję czasów, gdy ludzie zaczną zauważać jak ważne jest otoczenie, w którym żyją i jak istotny wpływ wywiera na nasze życie. Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że to w Polsce nikogo nie obchodzi. Obawiam się jedynie „efektu Kononowicza”, czyli „żeby nie było niczego”, bo od krytyki do konstruktywnych wniosków droga daleka. Wszyscy wiemy, że jest źle, ale to nie oznacza, ze wiemy, co zrobić, żeby było dobrze. Samo wprowadzenie planów miejscowych, bez dopilnowania ich jakości, nie tylko niczego nie zmieni, ale doprowadzi do totalnego paraliżu inwestycyjnego w mieście.
CZYTAJ TEŻ: Stowarzyszenie Architektów Polskich liczy, że następca Tadeusza Ferenca uporządkuje politykę urbanistyczną w Rzeszowie
- Czego potrzebuje Rzeszów, aby złapać oddech w kwestii architektury i planowania przestrzennego?
- Jak zawsze zacząć trzeba od zdefiniowania, co jest naszym celem, a potem od znalezienia dróg do jego osiągnięcia, analizy występujących po drodze ryzyk itp. Wydaje mi się, że podstawową sprawą jest coś, co ja na własne potrzeby nazywam „łataniem miasta”. Mamy w centrum Rzeszowa spore zasoby terenów, które powinny zostać zrewitalizowane i przeznaczone pod zabudowę. To pozwoliłoby ograniczyć niekontrolowane rozlewanie się przedmieść, zmniejszyć ilość samochodów, korki, obniżyć koszty budowy i utrzymania infrastruktury.
Nie da się tego niestety robić tak jak do tej pory, bo jak pokazuje ostatnie 30 lat, jest to droga do nikąd. Powszechna praktyka na świecie jest taka, że w pierwszej kolejności organizuje się konkursy na ideę-masterplan obejmujący jakąś większą część miasta, a potem w oparciu o zwycięską pracę multidyscyplinarny zespół złożony z autorów koncepcji, miejskich urbanistów i specjalistów z wielu różnych dziedzin wspólnie opracowuje plan miejscowy. Tak dzieje się nie tylko w zachodniej Europie, ale np. na Węgrzech. Wzorce są gotowe, wystarczy po nie sięgnąć. Do dyskusji o przestrzeni w mieście, musi być jakaś podstawa, dlatego – konkursy, konkursy i jeszcze raz konkursy!
- A propos konkursów - w mediach pojawiła się informacja o tym, że doszło do rozmów pomiędzy rzeszowskim oddziałem Stowarzyszenia Architektów Polskich, a władzami, w sprawie organizacji konkursu na zagospodarowanie doliny Wisłoka. Chodzi o tereny od zapory aż po Lisią Górę. To słuszna inicjatywa?
- Nie znam szczegółów, ale lepiej późno niż wcale. Trzeba jednak pamiętać, że wyjdzie z tego coś pozytywnego tylko pod warunkiem, że nie będzie to kolejny studialny projekt włożony do szuflady, ale podstawa do dyskusji i opracowania rzetelnego planu miejscowego. Za wzór tego, co powinno powstać mogę podać węgierski plan „Budapest South Gate”. Analizowaliśmy go w ubiegłym roku przy okazji konkursu i jest to fantastyczny wzór dla Rzeszowa, w jaki sposób powinno się planować rozwój przestrzeni w perspektywie wielu lat.
- Co w tym planie jest takiego niezwykłego?
- Nie ma nic niezwykłego – to jest standard postępowania u normalnych ludzi. Niezwykłe jest to, że my w Polsce te standardy od lat uparcie ignorujemy. Węgrzy zaczęli od tego, że ogłosili w 2018 roku międzynarodowy konkurs na opracowanie koncepcji rewitalizacji jednej z południowych dzielnic Budapesztu. Konkurs wygrało znane norweskie biuro architektoniczne Snohetta. W oparciu o ich koncepcję powstał bardzo szczegółowy plan miejscowy.
Plan reguluje w zasadzie wszystkie aspekty polityki przestrzennej, kształtowania budynków, terenów publicznych, ulic, komunikacji, infrastruktury itp. Są nawet wytyczne dotyczące fasad budynków. To jest kilka tomów zawierających bardzo szczegółowe opisy i rysunki. Przy okazji plan jest niezwykle elastyczny i daje architektom bardzo dużo wolności. Analizowałem swego czasu podobne plany przygotowane dla Kopenhagi i tam jest podobnie. To naprawdę da się zrobić, wystarczy trochę dobrych chęci.
CZYTAJ TEŻ: Architekt: Rzeszów może być perełką, ale jego rozbudowę trzeba zaplanować [ZDJĘCIA]
- Czy gdyby miasto ogłosiło konkurs na projekt zagospodarowania doliny Wisłoka, to weźmiecie w nim udział?
- Z zasady nie bierzemy udziału w przetargach publicznych, a i w konkursach bardzo rzadko. Polska ustawa o zamówieniach publicznych to twór patologiczny, który premiuje doraźnie dziadostwo – byle tanio, co w dłuższej perspektywie zawsze skutkuje poważnymi stratami. W tej chwili mamy tak dużo pracy, że raczej nie będziemy skłonni brać udziału w konkursie, w którym organizator nie pokrywa przynajmniej kosztów udziału. Może tym razem lepiej było by, gdybyśmy uczestniczyli w organizacji takiego konkursu, jako eksperci pracujący na rzecz miasta? Możliwe są różne opcje.
- Rzeszów to w tej chwili miasto dźwigów. Nad czym aktualnie pracujecie?
- Liczyłem ostatnio i wyszło, że mamy aktywnych, prawie 40 różnych projektów. Przytłaczająca większość to mieszkaniówka, ale jest kilka biurowców i hotele. O większości na razie nie możemy publicznie rozmawiać, ale jak zawsze, będziemy je sukcesywnie pokazywać, jak tylko nasi klienci uznają, że już można. O tym, że pracujemy nad kompleksem obok stadionu CWKS Resovii, wszyscy już słyszeli, więc z tego akurat nie robimy tajemnicy i niedługo projekt pokażemy.
Lada moment trafi też na rynek nasz pierwszy apartamentowiec zaprojektowany dla firmy Hegra. Na otwarcie czeka wyjątkowy hotel w Krakowie, w którym projektowaliśmy wnętrza, ale z powodu pandemii właściciel wstrzymał otwarcie. Zaczynamy projekty w Krakowie i Warszawie, pracujemy też nad kilkoma większymi założeniami urbanistycznymi, które wyjątkowo nas cieszą.
- Dlaczego?
- Bo dobra urbanistyka to podstawa dobrze funkcjonującego miasta. W dobrze zaprojektowanej tkance miejskiej nawet kiepski budynek znajdzie swoje miejsce. Nigdy na odwrót.
CZYTAJ TEŻ: Rzeszów ma poważny problem. Rozbudowuje się bez mądrego planu
- A jak ocenia pan ogólny stan gospodarki na początku roku 2021? Czy pandemia mocno odcisnęła na niej swoje piętno?
- Na razie z naszej perspektywy sytuacja wygląda bardzo dobrze, chociaż z niepokojem obserwujemy to, co się dzieje na świecie, bo to odbije się w końcu również na każdym z nas. Pandemia stała się katalizatorem, który spowodował gwałtowne przyspieszenie procesów, zazwyczaj trwających latami. USA tracą pozycję światowego hegemona, a Chiny rosną. Polska swoje szanse na wykorzystanie tej sytuacji straciła około roku 2016 i po raz kolejny będziemy musieli za to zapłacić. 5 – 6 lat temu Chińczycy szukali w Europie sojusznika, a Polska ze względu na swoje położenie geograficzne była na premiowanej pozycji.
Niestety nasze władze, zafiksowane tylko i wyłącznie na sojuszu z USA, nie były tą propozycją zainteresowane. Polski rząd najwyraźniej uwierzył w fukujamowski koniec historii i braterstwo między krajami Unii Europejskiej. To temat na dłuższy wywód, nie mniej skutek jest taki, że rzecznikiem chińskich interesów w Europie stały się małe Węgry, a teraz de facto będą nimi Niemcy. Ostatnio były kanclerz Gerhard Shroeder publicznie powiedział, że Rosja ma prawo do decydowania o sprawach w swojej bliskiej zagranicy, czyli na Ukrainie i Białorusi. To znaczy, że Niemcy do kontrolowania własnych stref buforowych, czyli… Polski. Tak oto zdycha wielki mit o paneuropejskim braterstwie.
- Jak to się odbije na sytuacji w Polsce?
- Trudno do końca powiedzieć, ale na dłuższą metę nie należy spodziewać się niczego dobrego. Być może za kilka lat obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości, tak jak w roku 1918, kiedy na oczach ówczesnych ludzi zniknął świat królów i cesarzy, a pojawiła się „demokracja” i totalitaryzm. Zniknęli ci, którzy trzęśli całym światem, a w ich miejsce pojawili się nowi. Bardzo prawdopodobne, że właśnie wchodzimy w bardzo podobny okres, który może skończyć się całkowitym przemodelowaniem świata, jaki znamy.
Różnica jest taka, że wtedy Polacy, pomimo braku własnego państwa, byli na to historyczne okno możliwości w jakiś sposób przygotowani. Mieliśmy dobrze wykształcone elity, które rozumiały konieczność posiadania własnego państwa, a polska kultura i narodowa tożsamość były wyjątkowo mocne. Dzisiaj większość ludzi myśli tylko o ciepłej wodzie w kranie.
CZYTAJ TEŻ: Radni Rzeszowa z Prawa i Sprawiedliwości martwią się o tereny na Bulwarach. Chcą, aby było jak w Nowym Jorku
- Czy to o czym pan mówi ma przełożenie na pracę architektów i sektor deweloperski oraz budowlany? Pozornie to dość odległe bieguny życia.
- „Dodruk” pustego pieniądza i co za tym idzie, rosnąca inflacja powodują, że ludzie szukają sposobów na ucieczkę do tracącej wartość gotówki. To napędza rynek nieruchomości i branża budowlana, pomimo ewidentnego kryzysu na razie ma się dobrze, a ceny nieruchomości nie spadają. Niestety to zawsze w dłuższej perspektywie prowadzi do krachu i załamania rynku.
- Jaki to wszystko może mieć wpływ na Rzeszów?
- Rzeszów ma wyjątkowe położenie – leży na przecięciu głównych szlaków komunikacyjnych północ-południe i wschód-zachód. Mamy też bardzo dobre lotnisko. Jeżeli dojdzie do zbudowania Via Carpatia, a daj Boże jeszcze i trasy wzdłuż Karpat, przez Ukrainę i Mołdawię, do Rumunii, to staniemy się jednym z głównych hubów tranzytowych w Europie. Takie miasta rosną w organiczny sposób, byle tylko im nie przeszkadzać. Dużo w tym niewiadomych i gdybania, ale perspektywy mamy naprawdę dobre. Problem w tym, że trzeba przynajmniej próbować je wykorzystać.