(Anty)polskość. Nie trzeba oglądać, czytać i słuchać, żeby się wypowiedzieć
Wyobraźcie sobie, że prowadzicie kino. Nie taką wielką franczyzę z popcornem w cenie steka z argentyńskiej wołowiny, ale małe, prywatne kino. Załóżmy nawet, aby to ćwiczenie ułatwić, że nie musicie się martwić o zyski, bo macie na przykład - wciąż jeszcze - jakąś dotację z Unii albo po prostu jesteście w czepku urodzeni. Jakie filmy wyświetlacie?
Większość w pierwszym odruchu odpowie: dobre. I to doskonała odpowiedź, niezależnie od tego, że dla każdego będzie znaczyć coś innego. Otóż identyczne kryterium powinien stosować Polski Instytut Sztuki Filmowej - powinien dotować produkcje dobre. No, potencjalnie dobre, tutaj podstawowa trudność polega na tym, że film oceniany jest przez ekspertów na poziomie scenariusza. Nie wszystko naturalnie da się przewidzieć, zawsze coś może pójść nie tak, w inteligentnej wydawałoby się komedii zadziała zasada „śmiech na planie, g… na ekranie” i artystyczna klęska gotowa. W końcu nie przez przypadek również nieudanymi produkcjami korytarze PISF są wybrukowane.
To wydaje mi się tak oczywiste, że aż głupio się czuję, gdy o tym piszę. A piszę, bo w gorącej dyskusji wokół nowego „Wesela” Smarzowskiego znów pada argument, że państwowa instytucja nie może wspierać „antypolskiej” sztuki. Ciągle to samo. W sprawie „Wesela” spektrum recenzji jest szerokie jak zasięg dłoni uczestników Konkursu Chopinowskiego na klawiaturze fortepianu, od strasznej katastrofy po sukces - mniej bliżej do tych ocen z dolnych rejestrów - i to są kategorie krytyczne zrozumiałe dla każdego. Reszta to histeryczne didaskalia. Zazwyczaj poprzedzać je tylko powinna złota formuła tropicieli "niewystarczająco polskich" treści: nie widziałem, ale się wypowiem.
Pobawmy się jednak w tę grę. Co jest arcypolskie, a co antypolskie? Czyja wrażliwość ważniejsza? Czyj patriotyzm lepszy? Czyja prawda? To wszystko kwestie dziś nierozstrzygalne, nie tylko w kinie. Jednak patrzmy na ekran - jak potraktować serię skrajnie nieudanych filmów historycznych, w tym o Żołnierzach Wyklętych, które ową słynną politykę historyczną zmieniają w jej własną karykaturę? Co począć z tym, że to uznawana za kanonicznie „antypolską” „Ida” wykazuje silne promocyjne działanie propolskie - pokazuje przecież oscarowy talent i potencjał rodzimych twórców. Zagraniczni odbiorcy tak na to bez wyjątku patrzą, jak na artystycznie wysmakowane - chwilami aż za bardzo - dzieło, a jeśli macie wątpliwości, to zastanówcie się nad własną percepcją obcojęzycznych filmów. I czy po „Parasite” uznaliście, że już wszystko wiecie o Koreańczykach, a po „Na rauszu” o Duńczykach. Kino dobre, złe i to, co pomiędzy. Nic więcej.
Wiadomo, że coraz trudniej odnaleźć się w świecie, w którym nie chodzi od pewnego czasu o forsowanie opinii i poglądów, ale o przepychanie narracji (zbieżnej z aktualnymi celami, a niekoniecznie przekonaniami). Z każdej strony. Strażnikami tego procesu są coraz częściej algorytmy, ale od niedawna wiemy, że nie tylko one nie zasypiają. O, nie spać potrafi podobno szef PAP, do którego premier miał pisać „przypilnuj tego” (aranżowanego wywiadu z prezydentem), a on odpowiadał: „Pilnuję 24/7”. To jest gotowość , to jest wytrzymałość! A liberalna bańka kłóci się ostatnio o 16-godzinny dzień pracy...
Lepiej więc nie poddawać się bezkrytycznie medialnym narracjom, lecz zaufać własnemu osądowi. Również w kinie.