Biznes to wątpliwy (jeżeli w ogóle biznes), więc po co miastu Śląsk? Już prawie 10 lat mija od momentu, w którym miasto zdecydowało się wspomagać drużynę piłkarską niebagatelnymi kwotami, stając się przy okazji jej właścicielem, a ja wciąż nie mogę zrozumieć po co.
Jakoś tak po zdobyciu przez Śląsk mistrzostwa Polski (trudno uwierzyć, ale naprawdę coś takiego się zdarzyło), prezydent Wrocławia mówił był w wywiadzie dla miejskiego portalu: „Śląsk Wrocław to część - i to ważna część - dziedzictwa miasta. (…) w dzisiejszych czasach sport zawodowy, a szczególnie piłka nożna, to cały przemysł i bardzo ważne narzędzie promocyjne. Trudno być liczącym się miastem w Europie, nie mając równocześnie liczącej się drużyny. (…) po długich przemyśleniach zerwałem z wcześniej głoszonym przez Bogdana Zdrojewskiego paradygmatem, że miasto nie powinno angażować się w zawodowy sport… Wiedziałem, że Śląsk jest ważny dla wrocławian, ale szczerze mówiąc, dopiero badania opinii publicznej pokazały mi, jak bardzo. 67% mieszkańców stwierdziło, że klub jest dla nich ważny, a aż 62%, że miasto powinno go utrzymywać”.
Czyli - zerwanie z paradygmatem Zdrojewskiego, dziedzictwo, europejskie miasto, promocja i procenty sondażu zdecydowały o tym, że od 2007 r. miasto lekką ręką pozbyło się blisko 65 milionów złotych. W tym tych (złotówek, nie milionów, ale zawsze), z moich podatków. I na co? Właściwie na kogo, bo niemal wszystkie te pieniądze poszły na wynagrodzenia „mistrzów doliczonego czasu”.
Panie Prezydencie! Przecież pan doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każdemu z „mistrzów” grających w pierwszej drużynie płaci pan za „pracę” ponad dwa razy więcej, niż sam otrzymuje z kasy miasta za prezydenturę. Niebagatelne pieniądze idą również na sztab szkoleniowy i pewnie na zarząd klubu. A przecież jest jeszcze druga drużyna ze sztabem i akademia. Po podsumowaniu okaże się, że wszystkie pieniądze z miejskiej kasy idą do kieszeni pracowników, od których w zasadzie niczego pan nie wymaga. Z tej prostej przyczyny, że jako właściciel nie ma pan fachowców od zarządzania sportową spółka miejską. I dlatego, jak przeczytałem przed chwilą w Onecie, że „młodym chłopaką (słowo daję, tak napisali - AM) się po prostu w głowach przewraca od gigantycznych pieniędzy”. Po chwili błąd sprostowali, ale co prawda, to prawda.
Tak, wiem, że są jeszcze dodatkowe pieniądze z biletów (2 mecze w miesiącu, średnio 10 tysięcy widzów po 15 zł, razem może 300-400 tysięcy) i od malutkich sponsorów, ale - pan wybaczy - chyba na waciki. Sam pan powiedział, że Śląsk powinien mieć roczny budżet na poziomie 30 milionów złotych. Z miejskiej kasy?
Żeby nie było nieporozumień. Nie będę optował za żłobkami i chodnikami, czy nowymi tramwajami. Ale gdyby pan wydał te pieniądze na stadion lekkoatletyczny z prawdziwego zdarzenia, o!, biłbym brawo. Chyba już pan widzi, że lekkoatletyka wraca do łask, a my ciągle piłka albo żużel…
Kiedy przed kilkoma tygodniami ekstraklasa startowała do nowego sezonu, czytałem, że „miasto ratuje Śląsk”. Teraz czytam, że „wicemistrz (to Jagiellonia) gra z rozczarowaniem ligi” (to Śląsk). Potrzebne to panu? Niby co się stanie, jeżeli nie będzie Śląska? Zabraknie promocji? Procenty z sondażu się wkurzą (niech pan je sprawdzi po tych 4 latach!) ? Miasto nie zostanie w Europie? Dziedzictwo skarleje? Już i tak skarlało.
Wróci paradygmat Zdrojewskiego? I bardzo dobrze!