Ale kino w tym Łagowie!
- Ile zorganizowałem spotkań z gośćmi LLF-u? W ciągu 30 lat ze dwieście! - śmieje się Włodzimierz Piwowarczyk. 45. edycja festiwalu kończy się w sobotę, 2 lipca.
- Takie miałem zadanie, że już w styczniu musiałem wyłapywać nazwiska aktorów, reżyserów i innych twórców filmów, które w czerwcu startowały w konkursie w Łagowie i potem ich zapraszać. Ale w czasie festiwalu woziliśmy ich na spotkania do Gorzowa, Międzyrzecza, Zielonej Góry, Świebodzina, Żar, a nawet Głogowa czy Legnicy - mówi Włodzimierz Piwowarczyk, zielonogórzanin, który w 1969 r. związał się z LLF-em na kilka dekad. - Kiedyś zawieźliśmy Tadeusza Łomnickiego do Rzepina. A tam na koniec spotkania jego gospodarz prosi o składanie aktorowi... wiązanek i wieńców! Okazało się, że to jakiś niedoszły ksiądz był - śmieje się W. Piwowarczyk.
Leży skuty i charczy
- Przychodzą raz milicjanci - wspomina pan Włodzimierz. - Zatrzymali Jana Himilsbacha, bo rozrabiał. I jest bardzo źle. Lecimy na posterunek, a tam Himilsbach leży przed biurkiem. Skuty. Tylko w kąpielówkach. I charczy! A obok stoi jego żona i ryczy. Wyzywa milicjantów od najgorszych. Udało nam się przekonać funkcjonariuszy, żeby go rozkuli i wypuścili, bo jest w szoku. Ale co się okazało! To był 24 czerwca. Himilsbach świętował imieniny i zaprosił nas do siebie na kwaterę. Ale spóźnialiśmy się, a jemu się wstyd zrobiło, że nas będzie przyjmował w pokoju, gdzie na ścianach wiszą obrazki z aniołkami, łabędziami i jeleniami. Trochę sobie już wypił, a te obrazy pozdejmował i wyniósł do kuchni. Na co gospodyni wrzask podniosła, że jej dom demoluje. I wezwała milicję. Jak przyjechali, to nie mogli go wyprowadzić - tak się w drzwiach zapierał...
Po cholerę mi Mazury!
Któregoś lata Włodzimierz Piwowarczyk dostał zadanie: ściągnąć do Łagowa Zbigniewa Zapasiewicza. - A to już ważna persona była. Dzwonię, a on, że na Mazury z przyjaciółmi jedzie. W końcu zgodził się na dwa dni przyjechać. Prowadzę go do zamku, otwieram okno... - No niech pan patrzy! A Zapasiewicz: - Po cholerę mi Mazury! Zostaję!
W czasie festiwalu pan Włodzimierz pilnował, żeby właściwe osoby były na czas we właściwym miejscu. - Zwołują posiedzenie jury, a nie ma przewodniczącego Jerzego Stuhra. To lecę szukać. Znajduję na ulicy. Pcha wózek z 2,5-letnim Maćkiem. - Panie Jurku, ale posiedzenie jury przecież! A on: - O cholera, zapomniałem! I co z dzieckiem teraz?
- To może do mamy...
- Kiedy pijana...
No i trzy godziny małego Maćka musiałem bawić.
Pewnego razu alarmują milicjanci: - Wyłowiliśmy z jeziora trzech panów. Płynęli w ubraniach w kierunku kajakowej przystani. Pijani... Idziemy na posterunek, a tam: Janusz Kijowski, jeszcze student reżyserii, aktor Olgierd Łukaszewicz i operator Andrzej Ramlau. Pokazuję na tego ostatniego i mówię: - Panowie, przecież ten pan zrobił takie piękne zdjęcia do serialu o milicyjnym psie - „Przygody psa Cywila”! Skończyło się na tym, że funkcjonariusze poprosili o autografy.
Ale ze zdemolowanym przez filmowców pokojem w ośrodku Promyk już się nie udało. - Dostaliśmy wykaz szkód z rachunkiem na 5 tys. - wspomina pan Włodzimierz.
„Seksmisja” z Łagowa
Jan Machulski był na pierwszym Lubuskie Lecie. Przyjechał z dwoma chłopakami, swoimi synami. Później tak się ułożyło, że aktor przez 10 lat nie był zapraszany. - Aż raz dzwoni, że Łagów dobrze zapamiętał i ma prośbę. Czy jeden z synów mógłby przyjechać, żeby tam popracować? No to znalazłem Juliuszowi, bo tak miał na imię, zaciszne lokum. Po kilku dniach zajrzałem, co tam robi. A on pisał scenariusz. „Seksmisji”!
Raz Kazimierz Kutz mnie prosi: - Panie Włodku, ja chciałbym do Iłowej. Ale po co? I on mówi, że w czasie wojny był tam więźniem obozu. Chciałby zobaczyć to miejsce. No to załatwiam pokaz w Iłowej „Perły w koronie” i spotkanie z reżyserem. I jedziemy tam razem z aktorką Łucją Kowolik... A Kutz po drodze zaczyna okropnie świntuszyć. Że on jak był w tej Iłowej to miał 15 lat i był... ekspertem od seksu! Bo tam w ogrodnictwie pracowało 200 dziewcząt!
Bo festiwal gminny?
Już pierwsze LLF w 1969 r. - z plebiscytem na gwiazdy sezonu - przyciągnęło tłumy. W 1970 r. pojawiły się: profesjonalne jury, nagrody w wielu kategoriach i nazwa: Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. I prasa zaczęła spekulować: czy gminny Łagów nie jest za mały na tak ważne święto kina? - To ja byłem jednym z tych, którzy w 1974 r. zabrali wam festiwal do Gdańska - przyzna się „GL” po latach krytyk Jerzy Płażewski. Od 1990 LLF jest festiwalem międzynarodowym.