Aktorzy parlamentu, czyli wszystkie zwroty przy Wiejskiej
Każda nowa kadencja Sejmu ma swoją historię. Chociaż ci, którzy obserwują pracę naszych parlamentarzystów - fotoreporterzy i dziennikarze, mówią, że przez ostatnie dekady wiele się zmieniło. Dzisiaj partie polityczne to małe korporacje, a przy Wiejskiej nie ma już miejsca na szczerość czy przypadek
Politycy i dziennikarze, wszechobecne kamery i mikrofony. Pierwsze wywiady z nowymi parlamentarzystami, wymiana uśmiechów z tymi, którzy w Sejmie są od lat. Trudne pytania, wymijające odpowiedzi. Na 13 listopada prezydent Andrzej Duda zwołał pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu i choć na przestrzeni ostatnich lat, polski parlament mocno się zmienił, pewne rzeczy wciąż wyglądają podobnie.
- Pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu ma charakter uroczysty i zarazem formalny - mówi dr Marta Czakowska, wykładowczyni Akademii Kujawsko-Pomorskiej. - Jego przebieg jest ściśle uregulowany w Regulaminie Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 30 lipca 1992 roku w rozdziale I - dodaje.
Przy Wiejskiej pojawią się nie tylko politycy, pojawią także ci, którzy od lat śledzą wszystko to, co dzieje się w Sejmie - w jego kuluarach próbują zdobyć politycznego newsa albo zrobić zdjęcie, które pojawi się następnego dnia na pierwszej stronie gazet czy serwisów internetowych.
Pierwsze posiedzenie otwiera marszałek senior, powołany przez prezydenta, w tym wypadku Andrzeja Dudę, spośród najstarszych wiekiem posłów. Wiemy już, że będzie nim Marek Sawicki, ludowiec, polityk z pokaźnym parlamentarnym stażem.
Posłowie złożą ślubowanie, potem przyjdzie czas na wybór marszałka Sejmu, który obejmie przewodnictwo obrad. Chwilę później premier Mateusz Morawiecki złoży dymisję starego rządu.
Po wyborach w 2019 roku nowy Sejm rozpoczął swoją działalność 12 listopada. Posiedzeniu przewodniczył wówczas Antoni Macierewicz. Cztery lata wcześniej pierwsze obrady odbyły się także 12 listopada, prowadził je Kornel Morawiecki.
Co ważne, przed wyborem marszałka Sejmu posłowie będą mogli złożyć wnioski formalne, choćby wniosek o przerwę w obradach. W ostatnich kadencjach Sejmu zdarzało się to jednak niesłychanie rzadko - ostatni raz podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu w 2005 roku. Wśród 460 posłów największym klubem było wówczas PiS z 155 posłami, PO miało 133 posłów. Jako kandydata na marszałka zgłoszono Bronisława Komorowskiego (PO). Po wystąpieniach ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Marka Belki oraz odebraniu ślubowań od posłów, wniosek formalny o tygodniową przerwę zgłosił wtedy Ludwik Dorn (PiS).
- Dziwi i zapowiada stan napięcia i konfliktu zgłoszenie przez drugi co do wielkości klub w Sejmie kandydata na marszałka bez porozumienia z najsilniejszym klubem w Sejmie - uzasadniał.
Wniosek Dorna przeszedł głosami PiS i Samoobrony, a ówczesny marszałek senior Józef Zych odroczył posiedzenie. Ostatecznie na marszałka Sejmu został wybrany kandydat PiS Marek Jurek, który w głosowaniu pokonał Komorowskiego.
Kto w poniedziałek, 13 listopada, zostanie marszałkiem Sejmu? Wiele wskazuje na to, że Szymon Hołownia, lider Trzeciej Drogi. Prawo i Sprawiedliwość może wskazać na tę funkcję Elżbietę Witek, ale mało prawdopodobne, aby jej kandydatura została przegłosowana w parlamencie, w którym większość ma opozycja.
Być może nie wszyscy wiedzą, ale przez długie lata za datę powstania Sejmu uznawano rok 1493, gdy odbył się pierwszy dwuizbowy sejm walny. Według ustaleń historyka prof. Wacława Uruszczaka ów zjazd miał jednak miejsce już 25 lat wcześniej, czyli w 1468 roku. Tak czy inaczej historia polskiego parlamentaryzmu jest długa i burzliwa. Zostańmy jednak przy jego bardziej współczesnej odsłonie.
Kiedyś o pracy w Sejmie rozmawiałam z fotoreporterami i dziennikarzami, którzy spędzają tu całe dnie, a czasami noce. Zgodnie stwierdzili, że w czasach PRL wszystko, co działo się w polskim parlamencie, było przewidywalne, więc trochę nudne. Jedyna historia, jaką wspominali, to ta fotografa Adama Cebuli. Cebula z aparatem na szyi wszedł do toalety męskiej, która znajduje się tuż obok stolika dla dziennikarzy. Zaraz po nim do ubikacji dumnie wkroczył towarzysz Wojciech Jaruzelski. Wstrzymali oddech. Po pięciu minutach ich kolega wyszedł z miną, która nie pozostawiała złudzeń: Miał tę klatkę! Plotka o zdjęciu pierwszego sekretarza skupionego nad pisuarem lotem błyskawicy obiegła Sejm. W miasto ruszyli tajniacy. Mieli schwytać Cebulę i zniszczyć kompromitujący władzę film. Na tym historia się kończy, bo Cebula blefował. Nie zrobił zdjęcia. Chciał jedynie, nieświadom konsekwencji, popisać się przed kolegami.
Czasy okrągłego stołu i politycznych przemian zarów-no dziennikarze, jak i fotoreporterzy wspominali z rozrzewnieniem.
- Premierem został właśnie Tadeusz Mazowiecki. Kręciłem się po Sejmie i zobaczyłem radość na twarzach jednego z pracowników straży marszałkowskiej. Zdziwiłem się. Przecież wiadomo, kto tam wtedy pracował. Ale ten człowiek, robiąc do mnie oko, odchylił kołnierzyk od koszuli. Miał tam przypięty znaczek „Solidarności”. Nacisnąłem migawkę - opowiadał mi Czarek Sokołowski, fotoreporter, w 1992 zdobywca Nagrody Pulitzera w kategorii „news photography” za zdjęcie z puczu moskiewskiego.
Wtedy szło się do Sejmu zrobić zdjęcie z pomysłem. Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Coraz mniej było swobody, naturalności, coraz więcej kalkulacji i najróżniejszych ograniczeń. Dzisiaj, jak mówią, partie politycznie to małe korporacje, które rządzą się korporacyjnymi prawami.
- Niewątpliwie, jedne z najciekawszych czasów to rządy AWS. Wtedy strona rządząca była bardzo podzielona i poszczególne frakcje grały przeciwko sobie. Dużo rzeczy wyciekało z rządu, bardzo dużo! Myślę, że pierwszy okres rządów PiS też był ciekawy. Chociaż politycy Prawa i Sprawiedliwości postawili mur między sobą a dziennikarzami, to w Sejmie było wielu myślących ludzi, mieliśmy sporo newsów - opowiadał mi Jacek Czarnecki, dziennikarz Radia Zet. - Na przykład to Radio Zet jako pierwsze podało, że premier Marcinkiewicz nie będzie już premierem, chociaż nikt tego jeszcze nie wiedział, nawet przyboczni premiera. A my dostaliśmy esemesa z pokoiku, w którym ta decyzja zapadła. Wtedy w PiS było wielu polityków, którzy potrafili mówić prawdę - dodaje.
Ale po kolei: 27 października 1991 roku odbyły się pierwsze w Polsce po II wojnie światowej całkowicie wolne wybory parlamentarne. Zakończyły się zwycięstwem Unii Demokratycznej, kolejne miejsca w tym politycznym wyścigu zajęły Sojusz Lewicy Demokratycznej, Wyborcza Akcja Katolicka, Porozumienie Obywatelskie Centrum, Polskie Stronnictwo Ludowe, Konfederacja Polski Niepodległej, Kongres Liberalno-Demokratyczny.
Do Sejmu I kadencji weszło aż 29 komitetów, z czego 11 miało zaledwie jednego posła. 23 grudnia 1991 roku Sejm powołał Radę Ministrów z premierem Janem Olszewskim. Gabinet pracował do 11 lipca 1992, przy czym od 5 czerwca kierował nim Waldemar Pawlak z PSL-u.
Ale też wydarzenia, które rozegrały się w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 roku, przejdą do historii polskiego parlamentaryzmu, media ochrzciły je nawet mianem „nocy teczek”. O rozpętanie lustracyjnej burzy wielu oskarżyło Antoniego Macierewicza. Inni uważają, że to Lech Wałęsa za wszelką cenę dążył do uratowania własnej legendy, stąd ten polityczny armagedon.
4 czerwca rano do Kancelarii Sejmu przywieziono szare koperty oznaczone klauzulą „tajne”, przysłano je z ministerstwa spraw wewnętrznych, którym kierował wspomniany wcześniej Antoni Macierewicz. Dokumenty miały trafić do rąk marszałków Sejmu i Senatu, wicemarszałków oraz szefów klubów parlamentarnych. Koniec końców trafiły do wszystkich posłów. W środku znajdowała się lista 64 nazwisk członków rządu oraz posłów i senatorów, którzy według archiwów, znajdujących się w MSW, współpracowały z bezpieką. Wśród nich, opatrzeni różnymi kategoriami, znaleźli się m.in. Andrzej Olechowski, Krzysztof Skubiszewski, Lech Falandysz, Michał Boni, Włodzimierz Cimoszewicz, Jerzy Jaskiernia, Leszek Moczulski, Jerzy Osiatyński czy Grażyna Staniszewska.
Drugą, jeszcze bardziej poufną listę, otrzymali prezydent, premier, marszałkowie obu izb parlamentu, pierwszy prezes Sądu Najwyższego oraz prezes Trybunału Konstytucyjnego. Na tej liście były zaledwie dwa nazwiska - prezydenta Lecha Wałęsy oraz marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego.
W Sejmie rozpętało się piekło. Tego samego dnia wniosek o wotum nieufności dla rządu złożył prezydent Lech Wałęsa, domagał się odwołania gabinetu Olszewskiego w trybie natychmiastowym. Wałęsa przyjechał zresztą do Sejmu, rozmawiał z liderami partyjnymi, które były gotowe zagłosować za jego wnioskiem. Praktycznie w ciągu jednej nocy rząd Olszewskiego przestał istnieć, a na czele nowego gabinetu stanął właśnie Waldemar Pawlak.
Rok później, wybory do Sejmu II kadencji i Senatu III kadencji zakończyły się zwycięstwem ugrupowań skupionych w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, która zawiązała koalicję z PSL-em.
Ludowcy w ogóle mają w Sejmie opinię niezniszczalnych. Już wiele razy głośno było o ich końcu, a oni jak siedzieli przy Wiejskiej, tak siedzą. PSL, choć wyborów po 1989 roku nigdy nie wygrało, doskonale sobie radziło. Kiedy w 1993 roku powołano koalicyjny rząd SLD-PSL z Waldemarem Pawlakiem na czele, marszałkiem Senatu został Adam Struzik. Rok później partia zdobyła około 10 tys. mandatów w wyborach samorządowych i większość stanowisk marszałków województw. O ludowcach mówiło się wtedy „równe chłopaki”. W sejmowym hotelu mieszkała ponad setka posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jedna z opowieści głosi, że co rusz gościła w nim jakaś ludowa kapela. W każdym razie, kiedy jednego z senatorów z PSL ówczesny marszałek Struzik obciążył kosztami wynajęcia samochodu, ten zapłacił grajkom, którzy przez dwa dni muzykowali pod drzwiami jego pokoju.
Ale wracając do sejmowej chronologii, cztery lata później, w 1997 roku, wybory wygrała Akcja Wyborcza Solidarność. Do Sejmu weszło 5 komitetów: Unia Wolności, SLD, PSL i Ruch Odbudowy Polski oraz posłowie Mniejszości Niemieckiej. Po wyborach AWS zawarła koalicję z Unią Wolności. Premierem został reprezentujący AWS Jerzy Buzek. W 2001 roku stery władzy ponownie trafiły do polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej i, tym razem, Unii Pracy. Do Sejmu weszła też Platforma Obywatelska, Samoobrona, Prawo i Sprawiedliwość i PSL.
Kiedy w Sejmie pojawiła się Samoobrona, zrobiło się barwnie i kolorowo.
Jak wspominali sejmowi fotoreporterzy, Andrzej Lepper zawsze nosił w kieszeniach drogich garniturów pokrojone kabanosy i kiedy tylko nadarzyła się okazja, bez skrępowania je podjadał. Był mistrzem w autokreacji. Na ich oczach przepoczwarzył się z nieokrzesanego, biegającego po blokadach rolnika w wicepremiera o twarzy opalonej solaryjnym słońcem. To on wypowiedział słynne i cytowane wielokrotnie: „Balcerowicz musi odejść”, „Wersalu już tu nie będzie”, „Polityka jest jak życie - płynie”.
Lepper media czarował, kokietował, odganiał od siebie i zapraszał na pokoje. Jego słynne: „Panoooowie, ale ja nie rozumiem, po co tyle szumu”, by zaraz potem, niby mimochodem, strzelić minę „robiącą” im zdjęcie, przeszły do historii.
Kiedyś fotoreporterzy pognali za wicepremierem Lepperem do ministerstwa rolnictwa, które przejmował po Krzysztofie Jurgielu. Przed ministerstwem zatrzymała ich ochrona. Zaczęli krzyczeć do Leppera, żeby wpuścił ich do gabinetu. Wicepremier zatrzymał się na chwilę, odwrócił i machnął do nich ręką.
- Chodźcie chłopaki - szepnął konspiracyjnie. Dał im pięć minut. Każdy zdążył zrobić zdjęcie, które dzień później było we wszystkich gazetach. Lepper potrafił ich zaskoczyć. Nigdy nie było wiadomo, co zrobi ani jak się zachowa. Po Sejmie poruszał się wyłącznie w otoczeniu świty.
- Reguła był prosta: kto szedł najbliżej szefa, ten miał największe wpływy - opowiadał jeden z fotografów.
Andrzej Lepper był wtedy na szczycie, wybory do Sejmu w 2005 roku zakończyły się zwycięstwem Prawa i Sprawiedliwości, które stworzyły koalicję z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Do Sejmu weszła także Platforma Obywatelska, Sojusz Lewicy Demokratycznej i Polskie Stronnictwo Ludowe. Po wyborach premierem został ówczesny polityk Prawa i Sprawiedliwości Kazimierz Marcinkiewicz.
Fotoreporterzy i dziennikarze znają kilka prawd o polskich politykach. Pierwsza - ci najbardziej lubią media podczas kampanii parlamentarnej i prezydenckiej, na początku i końcu kadencji Sejmu.
Prawda druga - im bardziej na lewo, tym większy luz, przynajmniej tak było na przełomie wieku. Przypominają posiedzenie Rady Krajowej SLD, zaraz po tym, jak minister zdrowia Andrzej Łapiński i jego zastępca Aleksander Nauman zaatakowali Adama Truchlińskiego, wówczas fotografa „News-weeka”, gdy ten próbował zrobić im zdjęcie.
Miller grzmiał z mównicy: „Jeżeli komuś nie podoba się, że fotograf robi mu zdjęcie, niech zmieni partię. Bo oni pracy nie zmienią”. Tu miał wskazać na obecnych na sali fotografów.
Posłanka Katarzyna Piekarska poproszona przez Witka Rozbickiego, wówczas fotoreportera sejmowego, aby zjadała leżącą na talerzu truskawkę, spełniła tę prośbę tak sugestywnie, że jak głosi plotka, musiała się potem tłumaczyć mężowi. Albo słynna afera ze skarpetkami! Kiedy posłanka Anita Błochowiak w czasie przesłuchań przed sejmową komisją śledczą w sprawie afery Rywina palnęła, że w kolorowych skarpetkach „chodzą pedały”, biegali po Sejmie i kazali posłom podciągać nogawki do góry. Ryszard Kalisz bez chwili wahania pokazał im, co ma na nogach, Andrzej Łapiński z uśmiechem zakasał spodnie, ale już Jan Maria Rokita wydął wargi: on się nie będzie wygłupiał.
Marek Borowski chętnie pozował z rodziną i wnukami, a nawet z kulą do gry w kręgle, Jerzy Stefaniuk, wówczas poseł PSL i zapalony pszczelarz, ze słoikiem miodu.
- Stanisława Żelichowskiego bardzo lubiłem. Myślę, że to był uczciwy człowiek po prostu, uczciwy polityk, który, jak trzeba było, mówił prawdę. Bardzo lubiliśmy się z ministrem Aleksandrem Szczygło, naprawdę żałuję, że zginął w Smoleńsku, był bardzo uczciwym politykiem. Potrafił rozmawiać z dziennikarzem jak z człowiekiem po prostu. Potrafił powiedzieć, co myśli albo, co się będzie działo. Oficjalnie oczywiście mówił coś zupełnie innego, ale to było nieważne, bo już wiedziałem, co jest grane. Dla dziennikarza bardzo ważna jest wiedza zakulisowa, jeśli jej nie ma, jest skazany na przekaz partyjny - opowiadał mi Jacek Czarnecki. - Będę mówił tylko o nieżyjących, żeby nikomu nie narobić kłopotu, ale minister Zbigniew Wassermann, minister Szczygło, minister Jerzy Szmajdziński to byli ludzie, którzy rozumieli naszą pracę. Minister Szmajdziński parę razy nałożył na mnie bana, nie mogłem wyjeżdżać z wojskiem, chodzić na konferencje, ale był człowiekiem, który ze mną rozmawiał uczciwie - wymieniał.
To ważne w pracy dziennikarza, bo znaczy, że politycy mu ufają, wiedzą, że ich nie zdradzi, że nawet jeśli powiedzą mu coś nieoficjalnie, nie zapłacą za to pozycją w partii, czy miejscem na liście wyborczej.
- Oficjalnie politycy kłamią bez względu na to, jakie mają barwy partyjne, kłamią! - uważa Jacek Czarnecki.
We wrześniu 2007 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej złożył wniosek o rozwiązanie Sejmu, motywując go narastającym kryzysem politycznym. Między koalicjantami, a więc Prawem i Sprawiedliwością, Samoobroną, LPR-em iskrzyło, dochodziło do spięć i zatargów, nie było mowy o jakiejkolwiek współpracy.
21 października 2007 roku odbyły się przyspieszone wybory do Sejmu VI kadencji i Senatu VII kadencji, które wygrała Platforma Obywatelska. PO weszła w koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym. I choć w czasie rządów Donalda Tuska, a potem Ewy Kopacz, co chwila pojawiały się głosy, że w koalicji trzeszczy, ta trwała nieprzerwanie do 2015 roku. Jak mówią w Sejmie, ludowcy to starzy, polityczni wyjadacze, żadne tam gorące głowy. Po Wiejskiej krążyła nawet anegdota: rzecz się ma przed wyborami, pytają Waldemara Pawlaka, wtedy jeszcze szefa ludowców, kto je wygra, a ten z pokerową miną odpowiada: „Jak to kto? Nasz koalicjant!”.
W październiku 2015 roku wyborczy triumf znowu święciło Prawo i Sprawiedliwość. Do Sejmu dostały się także Platforma Obywatelska, Kukiz’15, Nowoczesna i Polskie Stronnictwo Ludowe. Jeden mandat przypadł Mniejszości Niemieckiej.
Po raz pierwszy od 1989 roku zwycięski komitet wyborczy zdobył większość sejmową, umożliwiającą sformowanie samodzielnego rządu. Na jego czele stanęła Beata Szydło, dwa lata potniej zastąpił ją na tym stanowisku Mateusz Morawiecki.
PiS wygrało wyborcy także w 2019 roku i, podobnie jak kiedyś Platforma z ludowcami, rządziło drugą kadencję.
Przez tych ostatnich 8 lat wiele się przy Wiejskiej działo, żeby wspomnieć chociażby posiedzenie Sejmu z 16 grudnia 2016 roku. Tego dnia, w związku z planami ograniczeń w pracy dziennikarzy w parlamencie oraz wykluczeniem z obrad jednego z posłów PO Michała Szczerby, opozycja rozpoczęła blokowanie sejmowej mównicy.
Marszałek Sejmu Marek Kuchciński wznowił obrady w Sali Kolumnowej, tam też przeprowadzono głosowanie m.in. nad ustawą budżetową na 2017 rok. Opozycja podnosiła później, że głosowania te były nielegalne z powodu braku kworum. Było wiele nocnych głosowań, które kończyły się po północy, kłótni i wzajemnych oskarżeń.
Dziennikarze i fotoreporterzy wciąż biegają po Sejmie, chociaż pracuje się w nim coraz gorzej. Dostęp do polityków, zwłaszcza partii rządzącej, jest cięższy niż wcześniej. Poza tym, ci, nawet jeśli zdecydują się odpowiedzieć na kilka pytań, mówią zazwyczaj tak zwanym partyjnym przekazem. Dziennikarze śmieją się, że politycy powtarzają to samo na sejmowych korytarzach, piszą te same zdania na Twitterze, Facebooku czy TikToku. Od razu, już rano, po odpytaniu kilku parlamentarzystów, wiedzą, jaki jest przekaz dnia. I tak naprawdę celem dziennikarza sejmowego jest znaleźć kogoś, kto powie, jak jest naprawdę albo co myśli naprawdę.
Ostatnie wybory parlamentarne wygrało Prawo i Sprawiedliwość, ale to opozycja ma parlamentarną większość, to ona zdobyła 248 mandatów. Chce rządzić, prezydent Andrzej Duda misję stworzenia nowego rządu powierzył jednak obecnemu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu.
Początek nowej kadencji zapowiada się więc gorąco. Kto będzie nowym marszałkiem Sejmu? Kto utworzy rząd? Jakie będą pierwsze uchwały parlamentu? Odpowiedzi na te pytania poznamy już niebawem. PAP
Współpraca: Joanna Grabarczyk