Akcje ratunkowe w górach. Na pomoc drugiemu człowiekowi
Akcja ratownicze w wysokich górach bywają arcytrudne, ale jak mówią himalaiści - są solidarnym, empatycznym środowiskiem i jeśli tylko mogą, ruszają na pomoc tym, którzy tego potrzebują. Ostatnio udało się uratować indyjskiego himalaistę Anuraga Maloo.
Kilka dni temu Adam Bielecki opublikował w mediach społecznościowych nagranie z akcji ratunkowej na Annapurnie. Razem z Mariuszem Hatalą i pięcioma Szerpami uratowali Anuraga Maloo. Indyjski himalaista przez trzy dni leżał w szczelinie na wysokości prawie 6000 m.
„Myślałem, że szukam ciała w tej szczelinie na głębokości 50 m. Zorientowałem się, że jednak żyje” - napisał Bielecki w mediach społecznościowych.
Maloo był poszukiwany w trudnym terenie, który często nawiedzają lawiny. Do szczeliny wpadł, gdy wracał do bazy po nieudanej próbie zdobycia szczytu. Dzięki akcji zespołu ratunkowego udało się go znaleźć i wyciągnąć. Bielecki pochwalił się nagraniem, które pokazuje warunki, w których żyją himalaiści.
„HOPR znowu w akcji. Teraz najważniejsze jest, by Anurag wrócił do zdrowia! Dziękuję całemu zespołowi ratowników” -podpisał nagranie na Instagramie.
Wspinacza w krytycznym stanie przetransportowano helikopterem do szpitala w Katmandu. Annapurna uchodzi za jeden z najniebezpieczniejszych ośmiotysięczników. Bielecki i Hatala planują wytyczyć nową drogę na jego szczyt.
Cudem uratowana Revol
Pięć lat wcześniej czwórka polskich himalaistów, w tym właśnie Adam Bielecki, uratowała Elisabeth Revol. W nocy, w ekstremalnie trudnych warunkach, przy temperaturze sięgającej minus 40 stopni Celsjusza dotarli do Francuzki i sprowadzili ją na dół.
„Udało się niemożliwe. Razem z Elisabeth Revol i Denis Urubko FANS u podstawy ściany Diamir. Jestem zmęczony, ale bardzo szczęśliwy. Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Przykro mi, ale nie mieliśmy żadnych szans pomóc Tomkowi” - napisał potem na Twitterze Adam Bielecki.
Ale po kolei: w styczniu 2018 roku polscy himalaiści próbowali zdobyć K2, drugą co do wielkości górę świata, wówczas niezdobytą jeszcze zimą. W nocy 25 stycznia do bazy Polaków dotarła informacja, że Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz utknęli na wysokości ok. 7400 m pod kopułą szczytową Nanga Parbat. Wszyscy polscy himalaiści obecni pod K2 wyrazili gotowość ratowania Mackiewicza i Revol.
27 stycznia Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor wyruszyli dwoma śmigłowcami z bazy pod K2 do bazy pod Nanga Parbat.
Po około czterech godzinach wspinacze zostali wysadzeni na wysokości około 4800 metrów. Jarosław Botor oraz Piotrek Tomala zostali w niższych partiach, by założyć obóz pierwszy. Denis Urubko i Adam Bielecki wyruszyli w stronę Elisabeth Revol.
Francuzka wycofywała się ze szczytu Drogą Kinshofera, miała za sobą noc spędzoną wysoko w ścianie, kolejną pod gołym niebem. Mimo to schodziła w dół. Zdołała, mimo wyczerpania i odmrożeń, zachować koncentrację, by pokonać nieznane sobie, skomplikowane fragmenty drogi (z Tomkiem Mackiewiczem wspinali się na szczyt inną trasą). Bielecki i Urubko dokonali rzeczy wyjątkowej. W zaledwie osiem godzin pokonali nocą ponad 1000 metrów przewyższenia, łącznie z najtrudniejszym jego fragmentem, czyli Ścianą Kinshofera. Około godz. 2.00 w nocy dotarli do odmrożonej Elisabeth Revol, znajdującej się wtedy na wysokości ponad 6 tys. metrów
Po kilkugodzinnym odpoczynku ruszyli w dół do obozu I, z którego na pomoc wyruszyli także Tomala i Bator. Elisabeth udało się uratować, niestety, pod szczytem został Tomasz Mackiewicz.
Zresztą dla Denisa Urubko to nie była pierwsza akcja, w której ratował komuś życie, w 2001 roku sprowadził do bazy znaną alpinistkę i himalaistkę Annę Czerwińską, rok później wyrwał śmierci Marcina Kaczkana, który podczas wyprawy doznał obrzęku mózgu.
Akcja na Nanga Parbat była arcytrudna, ale jak mówią himalaiści - są solidarnym, empatycznym środowiskiem i jeśli tylko mogą, ruszają na pomoc tym, którzy tego potrzebują. Nie zawsze się udaje.
Bo wspinaczka w górach, zwłaszcza tych najwyższych, to zawsze ryzyko. Można je oczywiście minimalizować, ale czasami niesprzyjający zbieg okoliczności sprawa, że himalaiści muszą walczyć o życie. Swoje i innych.
Mount Everest nie wybacza błędów
Jedną z największych górskich tragedii, najlepiej opisanych i zekranizowanych - była ta z Mount Everestu. To góra śmierci, przy samej tylko drodze prowadzącej na szczyt leży ponad 200 ciał. Cześć z nich himalaiści schowali pod śniegiem, inne pochowali w prowizorycznych mogiłach przykrytych kamieniami, ale niektóre leżą, ot tak, przy szlaku. Najbardziej znane, to „Zielone Buty”, bo tak alpiniści nazywają ciało anonimowego wspinacza, który zmarł pod szczytem góry na wysokości ok. 8500 metrów. Ubrany był dość charakterystycznie: zielone buty, puchowa czerwona kurtka, niebieskie spodnie. Leży pod Everestem prawdopodobnie od 1996 roku. Niektórzy mówią, że to ciało 28-letniego himalaisty Tsewanga Paljora, który miał zginąć w partii podszczytowej najwyższej góry świata 10 maja 1996 roku, ale ten dzień odcisnął piętno na światowym himalaizmie. W drodze na szczyt spotkały się wtedy trzy wyprawy, w tym dwie komercyjne. Przewodnicy - Rob Hall, Mike Groom i Andy Harris - wprowadzali na Mount Everest ośmiu klientów. Dołączyli do nich himalaiści z firmy Scotta Fishera „Mountain Madness” i ekspedycja sponsorowana przez rządy Tajwanu i Indii.
Niestety, szybko zaczęły się kłopoty. Kiedy uczestnicy wspinaczki doszli do Uskoku Hillary’ego, odkryli, że nie ma żadnej poręczówki, które miały być przygotowane. Musieli czekać godzinę, aż przewodnicy zamontują liny. Potem blisko czterdziestu amatorów próbowało zdobyć szczyt jak najszybciej, a ponieważ Hall i Fisher poprosili ich, aby trzymali między sobą odległość 150 metrów, siłą rzeczy na jednej z poręczówek na Uskoku Hilary’ego zrobił się korek. Wielu ze wspinaczy nie zdążyło dotrzeć na szczyt przed godz. 14.00, czyli ostatnią bezpieczną porą na zejście do obozu IV przed zapadnięciem nocy. Doug Hansen, jeden z podopiecznych Roba Halla był w bardzo złym stanie, nie był w stanie schodzić. Hall wysłał Szerpów na dół, by zajęli się innymi, a sam postanowił zostać przy Hansenie, który potrzebował pomocy - jego zapasowa butla z tlenem była już pusta. To jednak nie koniec kłopotów. O godz. 17.00 nad południowo-zachodnią ścianę Everestu nadciągnęła nawałnica, ograniczając widoczność i zacierając szlak do obozu IV. Niedługo potem Hall wezwał przez radio pomoc, informując, że Hansen stracił przytomność, ale ciągle żyje. O godzinie 17.30, przewodnik Adventure Consultants, Andy Harris, rozpoczął wspinaczkę w stronę Uskoku Hillary’ego, niosąc ze sobą zapasowy tlen i wodę.
11 maja, o godz. 4.43 nad ranem, Hall nawiązał łączność radiową z bazą i poinformował, że znajduje się na Południowym Szczycie. Dodał również, że zanim Harris do nich dotarł, Hansen zmarł w nocy w wyniku hipotermii. Rob Hall nie korzystał z zapasowego tlenu, jego regulator był zapchany przez lód. Przed godz. 9.00 rano naprawił maskę tlenową, ale jego odmrożone dłonie i stopy ogromnie utrudniały mu zejście w dół. Późnym popołudniem skontaktował się z bazą z prośbą o połączenie go z żoną, Jan Arnold. Podczas ich ostatniej rozmowy zapewnił ją, że czuje się całkiem dobrze i dodał: „Śpij dobrze, kochanie. Nie martw się za bardzo”. Krótko potem zmarł.
Ta wyprawa to także historia Becka Wheatersa. Amerykański lekarz na wysokości ponad 8 tys. metrów zaczął tracić wzrok. Niskie ciśnienie panujące na tej wysokości odwróciło skutki wcześniejszej operacji rogówki. Weathers skontaktował się z przywódcą swojej grupy, Rob Hall nakazał pozostać mężczyźnie na wysokości, na której się znajduje - miał po niego wrócić, ale, jak już wiemy, został na szczycie. Czekającego na pomoc patologa odnalazł przewodnik Mike Groom. Doprowadził mężczyznę do większej grupy. Po wielu godzinach spędzonych w trudnych warunkach Beck Weathers stracił przytomność. Około północy czterech członków wyprawy dotarło do obozu, wezwali ratowników - ci ruszyli po pozostałych uczestników wyprawy, tych, którzy zostali wyżej. Pomagali głównie tym, którzy mieli największe szanse na przeżycie. Beck Weathers i Japonka Yusuko Namba zostali na górze - nie rokowali dobrze. 11 maja natrafiła na nich kolejna ekipa ratunkowa. Byli w bardzo złym stanie: Weathers miał liczne odmrożenia, ledwo wyczuwalny puls. Ratownicy nie byli w stanie sprowadzić w dół tej dwójki - podjęli jedną z najtrudniejszych decyzji -postanowili ich zostawić w miejscu znalezienia. Niedługo później Japonka umiera. Ale Beck Weathers po jakimś czasie odzyskał przytomność. Myślał, że jest w domu.
Postanowił walczyć.
- Nie jestem zbyt odważny, ale wcale się wtedy nie bałem - mówił później. - Tak silna była świadomość, że już nigdy nie pożegnam się ze swoją żoną. Że już nigdy więcej nie powiem jej: „kocham cię”. Że już nigdy więcej nie wezmę na ręce swoich dzieci.
Ruszył w stronę obozu i po prawie dwóch godzinach dotarł do bazy. Ratownicy go nie rozpoznali, był potwornie poodmrażany, ale żył. 11 maja 1996 roku na Mount Everest zginęło osiem osób - najwięcej jednego dnia.
Spektakularny upór Artura Hajzera
Siedem lat wcześniej - w 1989 roku - po tym, jak na Mount Evereście lawina zebrała sześciu Polaków odbyła się tu jedna z najbardziej - przynajmniej do 1996 roku - dramatycznych akcji górskich w Himalajach. Zejście lawiny przeżył jedynie Andrzej Marciniak i był praktycznie skazany na pewną śmierć. Uratował go Artur Hajzer, a raczej jego niesamowity upór.
Ale po kolei: Polacy zorganizowali wyprawę na najwyższą górę świata, poszli na nią starzy wyjadacze, najlepsi z najlepszych, wśród nich debiutant Andrzej Marciniak, w zastępstwie chorego kolegi.
Wieczorem 24 maja 1989 roku Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak stanęli na szczycie, zeszli do obozu V, potem na przełęcz Lho La na wysokości 6026 m, gdzie spotkali się z czwórką swoich kolegów. I tu ich dobra passa się kończy: przyszło załamanie pogody, wycieńczeni himalaiści zostali odcięci od świata. Polacy nie chcieli czekać w nieskończoność, zdawali sobie sprawę, że aby przeżyć, muszą spróbować zejść do bazy. W drodze zeszła na nich lawina, zepchnęła sześciu wspinaczy w dół. Przeżył tylko Marciniak i dwóch jego kolegów, którzy zmarli w nocy. Marciniak odnalazł radiotelefon, powiadomił o wypadku bazę. Był w kiepskim stanie: zapadł na śnieżną ślepotę, nie mógł samodzielnie chodzić. Mógł liczyć wyłącznie na pomoc ratowników. Był rok 1989 roku - komunizm. I tu do akcji wkroczył Artur Hajzer, przyjaciel Marciniaka. Postawił na nogi całą stolicę Nepalu, wydzwaniał do ambasadorów Włoch, Indii, USA, Rosji i korespondentów Reutersa, aby ci uruchomili swoje kontakty i zorganizowali pomoc.
Zareagowali Chińczycy, proszeni przez Amerykanów. Podstawili na granicę ciężarówkę, wskoczyli do niej Hajzer, wybitni wspinacze z Nowej Zelandii: Rob Hall (tak, tak, ten sam, który siedem lat później zginął pod tą górą) i Gary Ball. Marciniak nie wierzył, że ktoś po niego przyjedzie - zakładał właśnie raki i zbierał się do wyjścia z namiotu, oślepiony, wycieńczony, postanowił sam schodzić na dół, gdy usłyszał głos Hajzera. „To ja, Artur, przyszliśmy po ciebie. Jesteś uratowany”. Po kilku godzinach wszyscy byli bezpieczni w bazie.
Hajzerowi też pomagali inni: 10 lutego 2008 r. po urwaniu nawisu śnieżnego na Tomanowych Stołach został porwany przez lawinę. Utrzymał się blisko jej powierzchni, miał nadajnik Pieps -ratownicy TOPR zdołali go odnaleźć i uratować. Za złamanie obowiązującego w Tatrzańskim Parku Narodowym zakazu poruszania się poza wyznaczonymi szlakami turystycznymi został ukarany przez jego dyrekcję symbolicznym upomnieniem. Trzy lata wcześniej na Broad Peak złamał nogę - koledzy bez zastanowienia ruszyli mu na ratunek.
Niósł kolegę na plecach
W tym miejscu ciśnie się na język jedno nazwisko - Chris Bonington, świetny wspinacz, podróżnik, najbardziej znany brytyjski alpinista o wielkim dorobku. Chris Bonington na stałe zapisał się w historii światowego himalaizmu. W 1977 roku wraz z Dougiem Scottem stanęli na dziewiczym, pakistańskim szczycie Ogre (7285 m). W czasie zejścia doszło do wypadku, Scott złamał obie nogi. Podczas desperackiej próby sprowadzenia partnera Bonington, wskutek upadku, połamał kilka żeber, ale mimo to cały czas niósł Scotta na plecach. Ich sześciodniowe zejście, wsparte w odpowiednim momencie przez Mo Anthoine’a i Clive’a Rowlanda, zakończyło się szczęśliwie. Wspinacze uniknęli nawet poważniejszych odmrożeń.
Zawsze warto próbować
Ale pisząc o wielkich akcjach ratowniczych, trzeba przyznać, że Polacy nigdy nie odmawiali innym pomocy. W lipcu 2014 roku w wyprawie Polskiego Himalaizmu Zimowego na Broad Peak brało udział osiem osób, ekipą kierował Jerzy Natkański. 24 lipca polscy himalaiści: Agnieszka Bielecka, Marek Chmielarski i Piotr Tomala zdobyli główny wierzchołek Broad Peak. Kilkanaście godzin później „do polskiej messy w bazie wyprawy wszedł członek zespołu tajwańskiego z prośbą o pomoc umierającemu rodakowi. Shahim znajdował się w obozie IV na wysokości około 7500 m” - pisał na facebookowym profilu Polskiego Himalaizmu Zimowego.
W tym czasie w obozie III odpoczywali Krzysztof Stasiak, Grzegorz Bielejec i Mariusz Grudzień, tyle co zeszli z wierzchołka Broad Peak. Grudzień jest ratownikiem medycznym i górskim, bez wahania zgodził się ruszyć na ratunek. „Próby zrekrutowania partnerów z innych wypraw do akcji ratunkowej zakończyły się fiaskiem, mimo że proszeni o udział byli również rodacy umierającego wyżej Shahima” - pisał PHZ. Do akcji włączyli się Grzegorz Bielejec (24 h po ataku szczytowym na Middle) oraz Marek Chmielarski, który „po akcji szczytowej nie zdążył nawet wysuszyć butów”. Dotarli do umierającego Tajwańczyka.
„Maniek zaaplikował mu niezbędne leki, a Grzesiek podał tlen. Nazajutrz w godzinach porannych wrócił po Shahima jego osobisty tragarz wysokościowy, który sprowadził go do obozu III, a wieczorem do „dwójki”, gdzie następnego dnia po raz kolejny dostał od Mańka dawkę leków” - czytamy na profilu PZH. Akcja ratowania Tajwańczyka splotła się z problemami zdrowotnymi członka polskiej ekipy, Krzysztofa Stasiaka. 25 lipca rano stracił poczucie równowagi i czuł się coraz gorzej. „W tej sytuacji Maniek, który wrócił z nocnej akcji, bez zastanowienia zaaplikował koledze lek na obrzęk mózgu, a Piotr rozpoczął podawanie tlenu. Po około godzinie przygotowań Piotr rozpoczął sprowadzanie Krzyśka. Wszelkie zakłócenia w podawaniu mu tlenu, spowodowane poluzowaniem maski itd., natychmiast odbijały się na stanie chorego, który zaprzestawał współpracy z ratującym. Po 9 godzinach akcji Krzysiek, Piotr oraz Agnieszka znaleźli się pod ścianą, gdzie czekała na nich reszta polskiego zespołu z jedzeniem i piciem. W bazie stan Stasiaka poprawił się, a dzień później wrócił do normy” - informuje PHZ. Tyle tylko, że Grzegorz Bielejec po akcji ratunkowej musiał zrezygnować z prób zdobycia Broad Peak - był zbyt zmęczony, aby atakować szczyt.
Nie zawsze się udaje. Jesienią 2016 roku w Himalajach Gharwalu odbywało się zgrupowanie unifikacyjne zorganizowane przez Polski Związek Alpinizmu. Na wyprawie działały trzy osobne zespoły zamierzające zdobyć bardzo trudne technicznie ściany.
Na drodze czeskiej na szczycie Shivling, prawdopodobnie w wyniku ostrego przebiegu choroby wysokościowej, na wysokości ponad 6000 m.n.p.m. zmarł Grzegorz Kukurowski. Jego partner Łukasz Chrzanowski podjął próbę wydostania się z ponad tysiącmetrowej ściany. Na pomoc ruszyli pozostali członkowie zgrupowania, znakomici alpiniści: Maciej Ciesielski,
Janusz Gołąb, Paweł Kaczmarczyk, Piotr Sułowski, Kacper Tekieli i Andrzej Życzkowski. Niestety, w porównaniu z akcją na Nanga Parbat koledzy nie mieli takiego zaplecza logistycznego. Wsparcie ze strony polskiej ambasady w Indiach było iluzoryczne, armia indyjska przez dwa dni wprowadzała w błąd Polaków, przekazując komunikaty, że posiada odpowiednie śmigłowce i pilotów potrafiących podjąć Łukasza ze ściany. Na domiar złego, w ścianie panowały fatalne warunki śnieżne - było bardzo lawiniasto. Pomimo to na ratunek podążył zespół Ciesielski - Kaczmarczyk - Sułowski. Niestety, w momencie gdy byli od Chrzanowskiego mniej niż 200 metrów, ten odwodniony i zdezorientowany popełnił błąd i odpadł od ściany. Koledzy dotarli do niego, ale Łukasz Chrzanowski zmarł w wyniku obrażeń.
Himalaiści nie mają jednak wątpliwości: nawet jeśli nie zawsze się udaje uratować drugiego człowieka, zawsze warto podjąć próbę.