Akcja „Rzeki kłamstw” toczy się w Bydgoszczy. Z wyrachowania. Rozmowa z pisarką Edytą Świętek
- Decyzję o tym, by osadzić akcję nowej sagi w Bydgoszczy podjęłam z wyrachowania - mówi Edyta Świętek, pisarka, autorka wydanej właśnie „Rzeki kłamstw”, pierwszej części cyklu „Grzechy młodości”, którego akcja toczy się w naszym mieście. 6 września o godz. 17. w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bydgoszczy odbędzie się spotkanie z pisarką.
Nie wiem, co mnie bardziej dziwi: to, że ekonomistka wzięła się za pisanie powieści czy to, że urodzona krakowianka osadza akcję sagi w… Bydgoszczy.
To od początku. Pisaniem zajmuję się już teraz zawodowo, to było moje ciche marzenie od dzieciństwa, już odkąd nauczyłam się czytać, a stało się to szybko. Odkąd tylko pamiętam, moją ulubioną zabawą było składanie literek, nawet klocki miałam z literkami. Rodzice kupowali mi mnóstwo książek, uwielbiałam zwłaszcza serię „Poczytaj mi, mamo”, to były też czasy pism dla dzieci: „Płomyczka”, „Świerszczyka”, „Misia”. Rodzice nauczyli mnie też, że trzeba stąpać twardo po ziemi i mieć na życie plan B. Liceum ekonomiczne, potem studia z zarządzania i praca na etacie w tej dziedzinie to była właśnie taka racjonalna alternatywa dla marzenia o pisaniu, do którego zrealizowania dążyłam. Rozważnie i romantycznie.
Nastolatka, która wybiera praktyczny zawód zamiast pójść za marzeniem. To chyba jednak rzadkość…
Wtedy to było ciche marzenie. Po rodzinnych dyskusjach zdecydowałam, by wybrać dobry zawód na trudne czasy przemian ustrojowych.
Jak wygląda dzień zawodowej pisarki?
Pracuje w domu, a to sprzyja życiu rodzinnemu. Z jednej strony znajduję czas na to, by poświęcić uwagę bliskim, gdy tego potrzebują, z drugiej, zatracić się w swojej pracy, gdy akurat ja tego potrzebuję. Musiałam narzucić sobie żelazną dyscyplinę. Wielu myśli, że pisarz bierze laptop pod pachę i może pracować gdziekolwiek: w kawiarni, parku, ogrodzie. U mnie to się nie sprawdza. Potrzebuję spokoju, skupienia, wygodnego fotela i dużego biurka. I tego, by czasem na kolana wdrapał się Przemysław Kot, komunikując, że oto nadszedł moment przerwy.
Zadałam moim czytelnikom pytanie o to, jakie miasto widzieliby w roli tła do wydarzeń z życia licznej, wielopokoleniowej rodziny, toczących się na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Pewna bibliotekarka z Bydgoszczy poleciła swoje miasto, zaczęłyśmy o nim rozmawiać.
Pisanie w przypadku pani najnowszej powieści „Rzeka kłamstw” to był chyba ostatni etap pracy. Wyobrażam sobie, że jako urodzona krakowianka musiała pani przekopać tony dokumentów, by tak szczegółowo odmalować powojenną Bydgoszcz, w której toczy się życie rodziny Trzeciaków.
O tak, zbieranie materiałów, czytanie, przeglądanie albumów trwało jakieś półtora roku, dopiero potem mogłam usiąść do pisania. Gdy tylko zdecydowałam, by osadzić akcję w Bydgoszczy, kupiłam dokładny plan miasta. Studiowałam nazwy dzielnic, ulic, parków i porównywałam je z tymi obowiązującymi przed laty. Dziś mapa jest już dość sfatygowana, ale ciągle mam ją pod ręką, na biurku. Pracuję właśnie nad trzecim, środkowym tomem sagi „Grzechy miłości”, podczas gdy czytelnicy siadają właśnie do lektury „Rzeki kłamstw” - części pierwszej.
Skoro tyle zachodu z tym, by pisać o mieście, którego się nie zna, to dlaczego tak?
Życie bohaterów moich poprzednich książek toczyło się w Małopolsce, zwłaszcza w Krakowie i Nowej Hucie. Miałam co prawda skok w bok, w Bieszczady, ale to wyjątek. Pomyślałam, że warto tym razem skoczyć na głęboką wodę. Zadałam moim czytelnikom pytanie o to, jakie miasto widzieliby w roli tła do wydarzeń z życia licznej, wielopokoleniowej rodziny, toczących się na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Zaczęli nadsyłać propozycje, niektórzy podsyłali też zdjęcia, linki do ciekawych stron internetowych. Pewna bibliotekarka z Bydgoszczy poleciła swoje miasto, zaczęłyśmy o nim rozmawiać. Cóż, ten wybór był trochę wyrachowany - pomyślałam: skoro pani pracuje w bibliotece, na pewno ma dostęp do ciekawych materiałów archiwalnych. Nie myliłam się. Potem odezwała się jeszcze jedna bibliotekarka, która mieszka w Kruszwicy, ale pochodzi z Bydgoszczy. Też dała mi kilka cennych wskazówek.
Była pani w Bydgoszczy?
Pierwszy raz będę miała okazję zobaczyć miasto, kiedy przyjadę na spotkanie autorskie. Zawód pisarza polega właśnie na oswajaniu nieznanych miejsc. To daje ogromną satysfakcję. Karol May też nie mógł zwiedzać Ameryki, kiedy pisał swoje westerny, bo robił to, będąc w więzieniu...
Momentami aż trudno uwierzyć, że nie spacerowała pani dotąd ulicami Bydgoszczy, np. kiedy pisze pani, ile dokładnie przęseł ma most w Fordonie albo wspomina uroki miękkich, wyściełanych foteli kina Pomorzanin.
To wynik cierpliwego wyszukiwania informacji i ciekawostek. Trochę mi żal tych, których do powieści nie da się wpleść, bo zupełnie nie pasują do losów bohaterów.
„Rzeka kłamstw” rozpoczyna się w roku 1970, ale bohaterowie wracają we wspomnieniach do początku wojny. Przywołuje pani wydarzenia krwawej niedzieli i to w przeddzień 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Ryzykowne.
Spodziewam się, że na spotkaniu autorskim ten temat wybrzmi, wiem, że budzi kontrowersje. Ale nie ma w Polsce miejsca, które nie byłoby naznaczone trudną, bolesną historią. My w Małopolsce żyjemy z myślą o tym, że niedaleko był obóz koncentracyjny, w którym mordowano ludzi. Po sąsiedzku mamy Puszczę Niepołomic-ką, w której dokonywano masowych egzekucji. Zależało mi na tym, by bohaterowie „Rzeki kłamstw” przywoływali minione czasy, postaci, których przeszłość czytelnik może poznać - stają mu się bliskie, prawdziwe, takie z krwi i kości.
Na pierwszych stronach pojawia się też Zachem, widziany przez bohaterów jako świetne miejsce do robienia kariery. Ryzykownie.
Akcja mojej poprzedniej sagi „Spacer aleją róż” dzieje się w Nowej Hucie. Jej mieszkańcy też borykają się z problemem zanieczyszczeń po kombinacie. To dla nich takie samo kukułcze jajo jak dla bydgoszczan trucizny po Zachemie. Nie ma sensu udawać, że tego nie było, gdy pisze się o prawdziwych miejscach. Bardziej niż zarzutów o to, że poruszam kontrowersyjne dziś tematy, boję się, że czytelnicy wyłapią pomyłkę. Na razie takich sygnałów nie mam.
Kobiety w „Rzece kłamstw” są nieszczęśliwe: tracą dzieci, mężowie traktują je jak służące.
Role, jakie w rodzinie mieli do odegrania mężczyźni i kobiety, były wówczas zupełnie różne od dzisiejszych. Kto wtedy myślał, by ojciec przerwał pracę i zajął się niemowlakiem? Nawet prawo pracy nie przewidywało takiej możliwości. Mężczyzna miał być głową rodziny, a dzieci, dom -to był „babski obowiązek”. Chciałam pokazać, jak przez kilkadziesiąt lat zmieniło się spojrzenie Polaków na tę kwestię, nasza mentalność. Nie żeby uderzać w feministyczne tony, a po to, by dać czytelnikowi pretekst do wyciągnięcia własnych wniosków. Na niektórych bohaterów czytelnik będzie się złościł, może pomyśli: ja w życiu bym się tak nie zachował. To ja odpowiem od razu: nigdy nie możemy wiedzieć, jak zachowalibyśmy się na miejscu kogoś innego.
A pani jednych bohaterów lubi, innych nie?
Raczej nie, choć mam słabość do szemranych typów. Lubię nadawać ludzki rys czarnym charakterom, bo - choć mają wiele za uszami - można znaleźć wartości, na których im zależy. Takie postaci są prawdziwsze niż te, którym nic nie można zarzucić.
Mamy więc w życiu powieściowej rodziny sytuację, kiedy jeden z braci jest milicjantem, drugi - zaciętym opozycjonistą…
Takie sytuacje w latach 70. się zdarzały: w jednej rodzinie byli i tacy, którzy wierzyli w propagandę obiecującą sukces, pracę i wykształcenie dla każdego, i tacy, którzy wiedzieli, że na zachodzie ludziom żyje się lepiej. Nie nam oceniać ich decyzje i postawy, wszystko weryfikuje historia. Dziś jest podobnie: polityka dzieli ludzi nawet w obrębie jednej rodziny. Wyzwaniem jest szanowanie wzajemnie swojego prawa do posiadania różnych poglądów, umiejętność słuchania i niewydawania ocen.
Czego dowiemy się o rodzinie Trzeciaków z kolejnych tomów?
Ostatni, piąty, obejmuje wydarzenia, które dzieją się między 2009 a 2010 rokiem. Pokażę rozwijające się miasto - w drugim tomie pojawi się choćby powstający Pałac Młodzieży - ale i zmieniających się ludzi. Agata, którą w początkowych częściach poznajemy jako nauczycielkę, przed którą drżą uczniowie, w ostatnim - będzie walczyć o szacunek, bo przecież na przestrzeni ostatnich lat autorytet pedagoga stracił na znaczeniu.
Polacy nie czytają. Statystyki mówią, że…
… te statystyki są zakłamane. Widzę to na spotkaniach autorskich, w wiadomościach od czytelników. Dla nich literatura jest ważną częścią życia.