Na uroczystości milenijne w 1966 roku, w Toruniu i w Chełmży zarządzono pełną mobilizację. Postawiono na nogi współpracowników w sutannach, a esbekom przydzielono 42 magnetofony. Zarejestrowali wszystko.
Obchody Millenium w 1966 roku były wielką próbą sił. Zarówno dla toruńskiego Kościoła, jak i dla Służby Bezpieczeństwa. Tyle, że ta druga miała asa w rękawie - dziesiątki tajnych współpracowników, którzy informowali o każdym kroku duchownych.
Obraz nie dojechał
Atmosfera wiosną 1966 była podła. Nie dość, że władze zawróciły przed Toruniem podróżującą po Polsce ikonę maryjną, to jeszcze zmieniły termin uroczystości. Dwudniowe obchody Chrztu Polski miały odbyć się pierwotnie w październiku, tak aby połączyć je z okrągłą rocznicą Pokoju Toruńskiego, ale termin przesunięto na wrzesień. Uroczystości kościelne zbiegły się więc w terminie z tymi organizowanymi przez władzę. Oczywiście nie bez powodu. Strona kościelna znała reguły tej gry. Już wiosną agentura donosiła: „Według opinii oo. jezuitów i redemptorystów w Toruniu, nowy termin uroczystości nie zapewni frekwencji z środowisk inteligencji, młodzieży akademickiej i młodzieży szkolnej, gdyż część pracowników nauki będzie przebywać jeszcze na wypoczynku, studenci będą korzystać z ferii letnich, młodzież szkolna rozpocznie naukę i będzie pod nadzorem szkoły”.
Na kłopoty - „Mazowsze”
Kuria miała na to swój pomysł. Wyjaśniał to podsłuchany ks. Kardasz: „Organizowanie kościelnych uroczystości jednocześnie w dwóch miastach sąsiadujących ze sobą, utrudnia władzom organizowanie kontr uroczystości”.
Alternatywą dla święta kościelnego miała być uroczysta sesja Wojewódzkiej i Miejskiej Rady Narodowej, spotkanie władz ze społeczeństwem i darmowy występ „Mazowsza”. Kolejnego dnia - uroczystość wręczenia sztandaru hufcowi toruńskiemu i oddanie uporządkowanych terenów zamku krzyżackiego. Zwłaszcza koncert „Mazowsza” był nie lada atrakcją.
Dla partii sprawa była poważna. Trzeba było dmuchać na zimne, bo z Krakowa i Piekar dochodziły wieści o „masowych zrywach młodzieży oburzonej propagandą antykościelną”. Pilnie obserwowano więc zainteresowanie obchodami milenijnymi w inny częściach kraju. Zachował się meldunek, że 3 i 4 września na uroczystości do Gniezna wyjechało z terenu województwa bydgoskiego ogółem 384 osoby w tym kobiet 239, mężczyzn 86, młodzieży 40, zakonnic 4, księży 15.
Zajścia klerykalno-chuligańskie
Aby trzymać rękę na pulsie wydział IV SB uaktywnił pracę 23 księży TW i 20 TW z grona aktywistów świeckich.
Ustalaniem składów osobowych poszczególnych przedsięwzięć kościelnych wzięli na siebie ppłk Dojarski i ppłk Grochowski. Major Ciesielski z wydziału „T” zająć się miał nagrywaniem kazań i przemówień. Naczelnik wydziału „B” major Jakubowski był odpowiedzialny za dostarczanie informacji z trasy przejazdu dostojników. Dwie 10-osobowe grupy (do likwidowania zajść o charakterze „klerykalno-chuligańskim”) miały śledzić nastroje wśród wiernych i „pomniejszać próby zamieszek”.
Punkty zbierania bieżących informacji wyznaczono biurze Orbisu przy Rynku Staromiejskim oraz w gabinecie dyrektora Fabryki Pierników, a w Chełmży - w komendzie MO.
Plan techniczno-operacyjny został dopięty na ostatni guzik pod koniec sierpnia 1966 roku. Kolegów z Torunia wsparli esbecy z Inowrocławia Sępólna, Brodnicy, Włocławka, Szubina, Chojnic i Aleksan drowa. Przyjechali również funkcjonariusze z Wyrzyska, Żnina Mogilna i Grudziądza.
Przegrywaniem materiałów z „minifonów” zajął się funkcjonariusz Kortus z Inowrocławia. „Treść kazań i adoracji ma być natychmiast dostarczana naczelnikowi wydziału IV” - zarządzono. Łącznie przydzielono funkcjonariuszom 42 magnetofony. SB ustalił, że purpuraci przyjadą samochodami marki: wołga, opel kapitan, mercedes i warszawa.
Biskupi zasypiali
Kardynał Wyszyński przybył do Torunia o 17:45 bezpośrednio z Warszawy, zatrzymując się tylko na krótko u elżbietanek. „W czasie przybycia do kościoła NMP stwierdzono sporadyczne okrzyki, szerzej nie podchwytywane” - spływały meldunki. „Wokół kościoła oraz wewnątrz było około 7 tys. osób, większość kobiet. Wyszyński był w wyraźnie złym humorze, w ogóle nie zwracał się do tłumu, nie odpowiadał na okrzyki. Zarówno kościół na zewnątrz, jak i okoliczne budynki nie były w ogóle udekorowane”.
W kościele głównym elementem dekoracyjnym była pusta rama symbolizująca gwałt zadany peregrynującemu obrazowi. Prymas nawiązał do tej ramy w swoim 50-minutowym kazaniu. „Wielu biskupów robiło wrażenie zmęczonych i znudzonych. W czasie uroczystości w kościele Chrystusa Króla niektórzy zasypiali w stallach” - odnotował jeden z agentów. Frekwencja w szczytowym momencie 12-13 tys. w tym 15 proc. dzieci. „Nie stwierdzono owacji”.
Prymas nie lubi „Sto lat”
Prymas Wyszyński nie skorzystał z zaproszenia, które złożyli redemptoryści, lecz z biskupem Kowalskim zjadł obiad u elżbietanek. Redemptoryści nie dali jednak za wygraną:
„Skupili na placu przed kościołem około 3 tys. osób. Czekali na spotkanie, które miało się odbyć po obiedzie, ale Wyszyński odmówił, tłumacząc, że jest zmęczony. Dopiero na usilne prośby, zjawił się i wygłosił 8-minutowe przemówienie. Prosił o rozgrzeszenie za krótki pobyt tłumacząc, że czekają na niego w Chełmży”.
Przy pożegnaniu doszło do małego zgrzytu:
Jeden z redemptorystów prosił tłum, żeby nie śpiewać prymasowi "100 lat", bo on tego nie lubi. Mogą natomiast wznosić okrzyki "niech żyje".
W Chełmży obsypano samochód prymasa kwiatami i przywitano go znowu gromkim „Sto lat”.
W obu miastach obyło się bez incydentów. Zerwano tylko dwie szturmówki, zatrzymano jednego „osobnika w stanie nietrzeźwym za zakłócanie spokoju i wrogie wypowiedzi”.
Ratowanie honoru
Władza tryumfowała, bo na uroczystościach świeckich zliczono 45 tys. osób, ale również ordynariusz pelpliński wrócił do siebie w dobrym nastroju.
„W kurii pelplińskiej sądzi się, że prymas Wyszyński był na ogół zadowolony z imprezy toruńskiej” - relacjonował „kret” z Pelplina. „Biskup Zygfryd Kowalski po powrocie stwierdził, że honor diecezji został uratowany. W kurii ocenia się, że Wyszyński był w swoich wystąpieniach publicznych na terenie Torunia i Chełmży na ogół powściągliwy i umiarkowany w wypowiadaniu aluzji politycznych. Z faktu tego organizatorzy są zadowoleni”.
Obaj biskupi sufragani obawiali się, że powierzenie zbyt wielu obowiązków dziekanowi Jagle może zaszkodzić imprezie. „Jagła uchodzi w Pelplinie za księdza-patriotę, lawiranta wobec kurii, który potrafił sobie zaskarbić łaski u ordynariusza. Jagła odmówił wywieszenia w bramie kościoła NMP transparentu powitalnego. Naciskowi takiemu uległ ksiądz Goga, który poprzednio nie miał zamiaru wieszać transparentu”.
Dodatkowym źródłem zadowolenia biskupów było to, że całkowite koszty pokryły miejscowe parafie. Kuria wpłaciła tylko niewielkie sumy michelitom i redemptorystom na wyżywienie niektórych gości.
Jeśli wierzyć agentom w kurii, pomiędzy Pelplinem a Toruniem pojawiały się wcześniej napięcia:
Księża toruńscy mają w Pelplinie opinię wygodnych, bogatych i niewiele liczących się z kuria i jej urzędnikami - czytamy w meldunku. Klerycy, którzy brali udział w uroczystościach narzekają na skąpstwo proboszczów, ponieważ prace w Toruniu nie dały im okazji do zarobienia paru złotych, co jest swego rodzaju prawem zwyczajowym diecezji chełmińskiej.
Agent umieszczony przy prymasie słał mniej sielankowe wiadomości (o czym kuria nie mogła wiedzieć): „Kardynał był bardzo zmartwiony tym, że mało młodzieży i inteligencji brało udział w uroczystościach. Podkreślał, że choć był spokój, to brak było entuzjazmu i żywiołowości. Ordynariusz wyjaśniał mu, że społeczeństwo Pomorza jest bardziej opanowane i mniej wylewne”.
Autor dziękuje bydgoskiej delegaturze IPN za udostępnienie dokumentów.