Przemysław Franczak

Agenci na tropie. Każdy chce znaleźć swojego „Lewego”

Kucharski (z lewej) jest agentem Lewandowskiego od 7 lat. Ich współpraca układa się modelowo. Lewandowski jest teraz gwiazdą futbolu. Kucharski „wyłowił” Fot. Sylwia Dąbrowa/Szymon Starnawski Kucharski (z lewej) jest agentem Lewandowskiego od 7 lat. Ich współpraca układa się modelowo. Lewandowski jest teraz gwiazdą futbolu. Kucharski „wyłowił” go ze Znicza Pruszków.
Przemysław Franczak

Mistrzowie drugiego planu. Negocjują, transferują, szukają nowych gwiazd. Przykład Cezarego Kucharskiego, menedżera naszego najlepszego piłkarza, pokazuje, że można przebić szklany sufit. W tym zawodzie jednak nie od razu i nie zawsze obraca się milionami.

Droga na szczyt w tym biznesie nie jest łatwa. Wdrapują się tam nieliczni i kto wie, może Cezary Kucharski na długo pozostanie jedynym polskim agentem, przed którym otwierają się drzwi do gabinetów prezesów w najlepszych klubach świata. Ale jego menedżerski sukces, powiązany oczywiście ściśle z fenomenem zawodnika, którego interesy reprezentuje, pobudza wyobraźnię.

Standardowe stawki w umowach z piłkarzami to 8-10 procent prowizji dla menedżera od wynegocjowanego kontraktu

Jak to się robi

Poradnik, jak zostać menedżerem piłkarskim, nie byłby długi. Prawdę mówiąc, byłby całkiem krótki, bo obecnie taką rolę może pełnić w gruncie rzeczy każdy. Jeszcze do niedawna musiało się zdać specjalny egzamin, organizowany dwa razy do roku przez Polski Związek Piłki Nożnej, podczas którego należało się wykazać sporą wiedzą - przepisy i ich zastosowanie trzeba było mieć w małym palcu. Odsiew był duży. Ci, którym udało się to przebrnąć i zapłacili 5 tys. zł, zostawali licencjonowanymi agentami FIFA.

Dziś z formalnego punktu widzenia agentów lub - jak to woli - menedżerów piłkarskich w Polsce, na świecie zresztą też, już nie ma. Deregulacja. Od kwietnia zastąpili ich pośrednicy transakcyjni, egzaminy i licencje zniknęły. Jedyne, co trzeba zrobić, to wysłać do PZPN odpowiedni formularz, podpisać coś w rodzaju karty dobrych praktyk i deklaracji o niekaralności, wpłacić 1000 złotych, wykupić OC na działalność (ok. 1000-1500 zł rocznie) i cierpliwie czekać na rejestrację. Po spełnieniu tych warunków już można zacząć szukać swojego Roberta Lewandowskiego.

W tej chwili w PZPN zarejestrowanych jest 99 pośredników transferowych. Dużo, mało? We Włoszech jest ich ponad sześciuset.

- Wniosków było więcej, ale ze względu na niepełną dokumentację musieliśmy część odrzucić - mówi Łukasz Wachowski, dyrektor Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN działający też w Komitecie Statusu Piłkarzy, Transferów i Agentów Meczowych UEFA. - Można powiedzieć, że w tej chwili ta liczba pośredników jest porównywalna do liczby agentów, których mieliśmy w poprzednim systemie. Spodziewamy się jednak, że będzie rosła. Rynek próżni nie znosi, a tych zawodników, których można obsługiwać, jest cała masa.

By zostać pośrednikiem, wystarczy wysłać formularz do PZPN, wpłacić 1000 złotych i wykupić OC na działalność

Zmiany w przepisach wymusiła na krajowych federacjach FIFA, czyli Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej. W ten sposób chce walczyć z szarą strefą na rynku transferowym, na którym nielicencjonowani agenci działali bardzo prężnie. Również u nas, co - przyznajmy - utrwalało obraz tego światka jako siedliska ciemnych interesów i zakulisowych gier. Teraz wszystko ma być bardziej transparentne. PZPN, tak jak inne federacje, został zobligowany do tego, by każdego roku publikować listę z nazwiskami pośredników i piłkarzy, których interesy prowadzą, oraz informacje o przeprowadzonych transakcjach. Agenci są zobowiązani do aktualizowania tych danych - jeśli podpiszą umowę z nowym zawodnikiem, mają trzy dni na wprowadzenie jej do systemu rejestracyjnego.

W Polsce taka lista po raz pierwszy ma się ukazać nie później niż 31 marca 2016 roku. Ma być przy okazji też informacją dla klubów, z kim rozmawiać w sprawie jakiegoś zawodnika. Jeśli podpiszą umowę z osobą niebędącą pośrednikiem, zostaną ukarane przez komisję dyscyplinarną, a fałszywy agent dostanie zakaz działania w strukturach PZPN w przyszłości.

Główna wątpliwość związana z całą reformą jest taka - czy uwolnienie rynku nie spowoduje, że pojawią się na nim ludzie niekompetentni i bałagan będzie jeszcze większy niż dotychczas.

- Ano właśnie - przytakuje Michał Karpiński, szef Champions Football Agency z Wrocławia. - Sytuacja wygląda teraz trochę tak, że hulaj dusza, piekła nie ma. Nie w każdym klubie mają wystarczającą wiedzę na temat bardziej skomplikowanych przepisów, znajdą się tacy, którzy będą to wykorzystywać.

Wachowski: - Poprzedni system nie był doskonały i ten, który jest teraz, też nie jest. FIFA tworzy ogólne przepisy, a w naszych realiach one powinny być dużo precyzyjniejsze, powiedziałbym wręcz, że kazuistyczne. Powinny opisywać konkretne zdarzenia czy dookreślać je. U nas, gdy jest trochę miejsca na interpretację reguł, to co głowa, co prawnik, to inna interpretacja.

Najważniejsze są kontakty

No dobrze, załóżmy jednak, że zdecydowaliśmy się wejść do tej rzeki. Poczytaliśmy trochę przepisy, zarejestrowaliśmy się w systemie. Przyjmijmy też, że jesteśmy pracowici, pewni siebie, mamy talent do negocjacji i jakieś kontakty w środowisku; bez nich nawet nie ma co zaczynać. Trzeba mieć - brzydko mówiąc - co sprzedać i wiedzieć komu. Przyda się też świadomość, że to nie jest lekki kawałek chleba. Konkurencja jest spora i umie rozpychać się łokciami. Ale jeśli się dobrze zakręcimy, to nie będziemy żałować.

- Nie miałem nigdy takiego momentu, żebym się obawiał, czy się z tego utrzymam - przyznaje Karpiński, który sprowadził do Polski wielu zagranicznych piłkarzy, m.in. Dusana Kuciaka, bramkarza Legii, czy byłego króla strzelców ekstraklasy Roberta Demjana. - Jeśli coś ci spędza sen z powiek, to sytuacje, gdy z różnych względów na ostatniej prostej wysypią ci się trzy-cztery transfery z rzędu. Coś takiego może wyprowadzić z równowagi. Bez wątpienia to nie jest zawód, który daje jakąkolwiek gwarancję. Jak mówi moja żona: twoja praca jest fajna, ale to kompletna loteria.

On, były dziennikarz „Gazety Wrocławskiej”, miał na siebie pomysł. Sięgnął za południową granicę, zaczął sprowadzać do Polski graczy, głównie ze Słowacji (jednym z nich jest też były gracz Śląska Wrocław Robert Pich, teraz w Kaiserslautern). Trafił w niszę.

- Mam w zasadzie wspólną agencję z moimi przyjaciółmi ze Słowacji i zdecydowany procent zawodników, który promuję w każdym oknie transferowym, pochodzi właśnie stamtąd bądź z Czech - wyjaśnia. Poza tym, jak większość agentów, ma całą siatkę znajomości i kontaktów w najróżniejszych zakątkach świata.

Życie na prowizji

Od razu rozwiejmy wątpliwości, po co komu menedżer. Obowiązku posiadania takowego nie ma, ale mówi się, że rzutki agent jest w stanie wynegocjować w klubie do 30 procent więcej pieniędzy, niż mógłby to zrobić sam zawodnik. No i na dodatek masz, przynajmniej w założeniu, całodobowe wsparcie.

- Są różne szkoły. Są agenci, którzy starają się być wręcz niańką dla zawodnika, są tacy, którzy nawet nie przechodzą na formę per ty - opowiada Karpiński. - Najlepsze jest chyba indywidualne podejście, bo każdy zawodnik jest inny. Jeden wymaga ciągłego kontaktu, mobilizowania czy mocniejszego słowa, drugi - nie. Czasami są tacy, którym trzeba pomagać na wielu płaszczyznach, podać wszystko na tacy i wyjaśniać dużymi literami, a z innymi w niektórych sprawach wszystko działa na zasadzie rozumienia się bez słów.

Dochody w tym biznesie są nieregularne. Standardowe stawki w umowach z piłkarzami to 8-10 procent prowizji od wynegocjowanego kontraktu. Do tego dochodzą zyski z pośredniczenia przy transferach nie swoich zawodników (niektórzy agenci zajmują się wyłącznie tym). Są dwa intensywne okresy pracy - letnie i zimowe okienka transferowe. Ale poza nimi też nie ma nudy. Zwłaszcza jeśli opiekujesz się karierami większej liczby piłkarzy. Są menedżerowie, którzy w swojej „stajni” mają po kilkudziesięciu graczy.

Można też próbować iść detaliczną drogą Kucharskiego - wziąć pod skrzydła czy wręcz wykreować kilka mocnych nazwisk. Sukces zawodowy i finansowy gwarantowany. Łatwo jednak powiedzieć, trudniej zrobić. W końcu najzabawniejsze w tej historii jest to, że Kucharski na Roberta Lewandowskiego trafił w sumie przez przypadek. Pojechał na mecz Znicza Pruszków, żeby oglądać innego zawodnika, ale tak się zapatrzył na jednego chudego napastnika, że niedługo potem został jego menedżerem. Dla obu ta decyzja była kamieniem milowym. Przebili szklany sufit.

Kucharski ma swoich krytyków, ale trudno odmówić mu jednego: pomógł Lewandowskiemu zaprojektować karierę niemal idealnie. Każdy krok, każdy transfer - do Lecha Poznań, Borussii Dortmund, Bayernu Monachium - był strzałem w dziesiątkę. „Lewy” stał się gwiazdą światowego formatu, a Kucharski punktem odniesienia dla wielu raczkujących w zawodzie menedżerów. Był zresztą bodaj pierwszym polskim agentem, który trafił na okładkę znanej europejskiej gazety - niedawno hiszpański „AS” zilustrował jego zdjęciem z wizyty na Santiago Bernabeu informację o możliwym transferze Lewandowskiego do Realu Madryt.

Razem tworzą związek niemal idealny. To w zasadzie już całe zarządzane przez byłego piłkarza Legii i posła PO przedsiębiorstwo, z zyskami przekraczającymi 20 milionów euro rocznie.

- Każdy chciałby mieć swojego Lewandowskiego, ale - przynajmniej dla mnie - to nie jest kwestia marzenia o wielkim zarobku. Bardziej chodzi o satysfakcję, że pomogłeś swojemu piłkarzowi podjąć właściwe decyzje, wskazać dobry kierunek, a może nawet byłeś dla niego mentorem - zauważa Karpiński. - Choć, co oczywiste, idą za tym też wymierne pieniądze.

Kucharski miał również pracować z Grzegorzem Krychowiakiem, przeprowadził nawet jego transfer do Sevilli, ale potem pomocnik reprezentacji Polski wycofał się z umowy. Związał się z większym graczem - Stellar Football, agencją, która troszczy się o interesy m.in. Garetha Bale’a.

- Nie obawia się pan, że ktoś może podebrać panu Lewandowskiego? - takie pytanie padło kilka miesięcy temu w wywiadzie dla naszej gazety.

- Oczywiście, że jest to możliwe, bo żyjemy w środowisku, gdzie sukces rodzi zawiść i zazdrość, co może spowodować moje kłopoty. Znam Roberta od lat i wiem, że ceni sobie uczciwość, lojalność i zasady, na których oparta jest nasza współpraca - odparł.

Inwestycja w przyszłość

Jego drugim Lewandowskim ma być Bartosz Kapustka, 19-latek z Cracovii, który przebojem wdarł się do reprezentacji Polski. Pytanie, czy będzie. W środowisku huczy od plotek, że młody pomocnik nie przedłuży z Kucharskim wygasającej wkrótce umowy i zmieni agenta.

Dziś w każdym razie zarzuca się sieci już na nastoletnich zawodników. To inwestycja długoterminowa, bo nie można pobierać prowizji od kontraktów niepełnoletnich zawodników, ale można mieć wysoką stopę zwrotu. Działa to też w drugą stronę - uczciwy agent może bardzo pomóc w karierze. Walka o nastoletnie gwiazdy więc trwa.

- Mądry wybierze mądrze. Już po pierwszych rozmowach z zawodnikiem i jego rodzicami widać, czy interesuje ich wizja rozwoju czy wizja pieniędzy - opowiada jeden z menedżerów. - Niektórzy od razu mają swoje wygórowane żądania, agentów wybierają jak ze sklepowej półki. Zdarzyło się, że kiedyś byłem umówiony na wizytę i zderzyłem się w drzwiach z jednym kolegą po fachu, a drugi właśnie parkował samochód pod domem.

Koło Kapustki też kręciło się ich kilku. Dlaczego wtedy wybrał tak a nie inaczej?

- Pan Kucharski miał renomę, fakt, że pracował z Robertem Lewandowskim, robił na Bartku wrażenie. Rozmawialiśmy o tym, ale w sumie to była samodzielna decyzja syna, ja nie miałem aż takiego rozeznania w środowisku menedżerów, żeby mu podpowiadać - mówi Kazimierz Kapustka, tata piłkarza.

Wizerunek piłkarskich menedżerów był kiedyś jednoznacznie negatywny. Krwiopijcy mącący piłkarzom w głowach, handlarze żywym towarem, naciągacze. To jeszcze pokłosie wolnoamerykanki na rynku transferowym w latach 90. i na początku XXI wieku, i dopiero rodzącego się w bólach profesjonalizmu w polskim futbolu. Teraz zaczyna się to zmieniać. Prezesi klubów wolą z agentami współpracować niż z nimi wojować, coraz mniej jest afer o niewypłacone prowizje, zasady się ucywilizowały. Z etyką ciągle bywa różnie, ale...

- Wydaje mi się, że absolutnie najgorsze zdanie o agentach mają dziennikarze - uśmiecha się Karpiński. - Większość z nich nie wie, co robimy, jak działamy, na czym polega specyfika naszej pracy. I mówię to jako były dziennikarz. Na poziomie ekstraklasy czy pierwszej ligi nie spotykam się już z sytuacjami, żeby prezes czy dyrektor sportowy podważali sens istnienia tego zawodu.

Chociaż czasem zdarzają się jeszcze zabawne sytuacje, gdy do jednego piłkarza przyznaje się więcej niż jeden menedżer. Kiedyś taki problem miała Cracovia, gdy próbowała pozyskać Charlesa Nwaogu z Floty Świnoujście. Prezes Janusz Filipiak tak wówczas przedstawiał tę sytuację: - Staramy się zidentyfikować, który z czterech jego menedżerów jest tym właściwym. Gdy zaczęliśmy rozmawiać z rzekomo prawdziwym, to zaraz pozostali stwierdzili, że to nieprawda.

Nowy system ma zapobiegać takim sytuacjom. Przynajmniej w teorii.

- System ma pomóc, ale bez świadomości jego uczestników niewiele się zrobi - zauważa Łukasz Wachowski. - Każdy zawodnik musi wiedzieć, że jeżeli podpisuje umowę na wyłączność, to reprezentuje go jeden pośrednik. Znam sytuacje, że piłkarze nie pamiętają, z kim i kiedy podpisali umowy, potem ich szukają, dopytują, czy taka umowa został złożona przez danego pośrednika. To mało profesjonalne.

Dla agentów, pardon, pośredników zaczyna się teraz gorący czas. Zimowa przerwa w rozgrywkach to moment, kiedy to oni zaczynają grać pierwsze skrzypce.

-------------------------------------------------------------------------

Takich mamy agentów

Są wśród menedżerów byli piłkarze (poza Cezarym Kucharskim działają m.in. Marek Citko i Mariusz Piekarski), są byli dyrektorzy sportowi piłkarskich klubów i dziennikarze sportowi, jest też spora grupa prawników i absolwentów kierunków ekonomicznych. Do tej ostatniej grupy zalicza się Bartłomiej Bolek, 36-latek z Libiąża, jeden z najprężniej działających agentów na polskim rynku. Jego firma BMG-Sport (pracują w niej też byli piłkarze Wisły Konrad Gołoś i Tomasz Dawidowski) reprezentuje interesy m.in. reprezentantów Polski: Łukasza Piszczka, Adriana Mierzejewskiego, Artura Sobiecha, Piotra Zielińskiego, Pawła Olkowskiego. To on stał w 2011 roku za transferem braci Brożków i Arkadiusza Głowackiego do Turcji - zresztą nad Bosfor wysłał znacznie więcej zawodników - czy Łukasza Skorupskiego do Romy. Jego firma zajmuje się nie tylko piłkarzami - jej klientem jest np. skoczek narciarski Maciej Kot.

Przemysław Franczak

Kraków, wszechświat i cała reszta. Dziennikarz, publicysta, wydawca. Autor felietonów: społeczno-polityczno-kulturalnego "Smecza towarzyskiego" oraz sportowego "Sporty bez filtra". Korespondent Polska Press Grupy z siedmiu igrzysk olimpijskich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.