Admirał Henryk Piotr Cywiński. Życie śmiercią znaczone
Admirał Henryk Piotr Cywiński służył carom, ale nigdy nie zapomniał, że jest Polakiem. Jego życie to opowieść o zmaganiach z przeciwnościami losu i tragediami osobistymi
Książka „Podróże, ewolucje i batalie morskie w ostatnim półwieczu” z podtytułem „Pamiętniki starego admirała 1875-1925”, której autorem jest Henryk Piotr Cywiński, w księgarniach Warszawy i Wilna ukazała się w roku 1934, a zawartość tej fascynującej lektury wypełnił zapis ilustrujący 50 lat morskich zmagań i wypraw eminentnego dowódcy carskiej armady. Człowieka, który jako bliski krewny znamienitych uczestników powstania styczniowego ani na chwilę nie zapomniał, że jest Polakiem, służy pod obcą mu banderą, pełni rolę - jak akcentował - sumiennego najemnika. Uhonorowanego najwyższymi odznaczeniami państwowymi weterana oceanicznych szlaków, który w dniach porozbiorowego odrodzenia ojczyzny marzy, aby wziąć czynny udział w tworzeniu rodzimej floty wojennej. Ma poczucie dumy, że ta odradza się, coraz prężniej rozwija, przybiera realne kształty, ciąg potoczystej narracji oplatając nadzieją, że „mała cegiełka pod gmach przyszłej potęgi polskiej na morzu” stanie się jego udziałem.
Publikacji tej trudno szukać w antykwariatach, na aukcjach internetowych czy też w bibliotekach. Pisany nieco archaiczną polszczyzną, liczący 235 stron dziennik jest bowiem białym krukiem, tomem opowieści niezwykłych, który przedstawia dzieje wysokiej rangi oficera, obrazuje przygotowania i trud dotarcia na odległe akweny świata, odsłania mnóstwo spostrzeżeń i doznań, a jego dodatkowym walorem jest fakt, że pozwala poznać początki rodowej sagi. Tworzy poznaczoną morzem, przeszłością i pożółkłymi kartami nowelę, której początkowe epizody i sekwencje mają miejsce w połowie lat 70. dziewiętnastego wieku w Petersburgu, ostatnie zaś - po śmierci admirała. Trwają w czasie światowego kryzysu, przed wybuchem drugiej wojny, toczą się współcześnie.
- Faktycznie, można tak powiedzieć, bowiem to ja kontynuuję morskie tradycje mojego pradziadka, admirała… - mówi Aleksander Juniewicz, absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni z roku 1963, mieszkaniec Sopotu, emerytowany, choć wciąż aktywny zawodowo, kapitan żeglugi wielkiej. - Nie jestem wprawdzie oficerem Marynarki Wojennej, bo tam dosłużyłem się jedynie mało prestiżowego stopnia mata podchorążego rezerwy - dodaje - ale na morzu spędziłem ponad 40 lat. Pełniąc zatem funkcję dowódcy statków PLO i obcych bander, przemierzałem wielokroć szlaki, które przeszło sto lat temu pokonywał mój sławny i utytułowany przodek.
Z Wilna na oceany
Henryk Piotr Cywiński urodził się 31 stycznia 1855 r. w Wilnie jako syn Izabeli z Baczyżmalskich i Tadeusza Cezarego Cywińskiego, szlachcica herbu Puchała. W wieku 17 lat ukończył miejscowe gimnazjum, wstąpił do kronsztadzkiego Morskiego Korpusu Kadetów, wieńcząc trzyletnie studia ósmą lokatą i rangą gardemaryna (podchorążego, traktowanego w owych latach za młodszego oficera), po czym odbył praktykę na okręcie Czajka. Rok później, po zaliczeniu przeszkolenia w eskadrze ćwiczebno-artyleryjskiej w Rewlu (obecnym Tallinie) i zdaniu kolejnych egzaminów awansował na miczmana, w tymże roku podejmując naukę w Morskiej Akademii Wojennej w Sankt Petersburgu. W kwietniu 1877 r., po wybuchu wojny z Turcją i zamknięciu wszystkich akademii wojskowych, Cywiński zapisał się na specjalistyczny kurs minerski. Kontynuował przerwaną edukację i po 12 miesiącach otrzymał dyplom absolwenta oraz oficerski etat w eskadrze torpedowej Floty Bałtyckiej. Swój pierwszy, mający potrwać blisko dwa lata wielki rejs na Daleki Wschód odbył na kliprze Najezdnik. Udokumentowana bogatą faktografią, opisana w książce podróż rozpoczęła się 21 października 1879 r. w mieście nad Newą, wiodła przez Kopenhagę, Portsmouth, Capetown, Batawię (Dżakartę), Nagasaki, Kobe, Jokohamę, Władywostok, Szanghaj, Hongkong, Singapur, Victorię, Aden, Suez, Port Said, Neapol, Kadyks oraz Cherbourg, a zakończyła - 30 września 1881 r. w Kronsztadzie, ufortyfikowanej bazie, centrum szkolenia specjalistów morskich, siedzibie rosyjskiej admiralicji.
Zamach na carewicza Mikołaja
Po powrocie z oceanicznej wyprawy, będąc już w stopniu lejtnanta, Henryk Cywiński postanowił posiadaną wiedzę poszerzyć, występując z prośbą o przyjęcie na wyższy, akademicki kurs torpedo-elektrotechniki. Dwusemestralne zajęcia i seminaria naukowe, które dawały mu tytuł torpedo-oficera pierwszej klasy, certyfikat uprawniający do prowadzenia wykładów i szkoleń oficerskich, argument legitymujący wyższe pobory i nominację na stanowisko dowódcy torpedowca Rakieta.
- W tym czasie, a więc w trakcie owych studiów w Kronsztadzie, pradziadek wziął ślub - opowiada kapitan Juniewicz. - Ożenił się z panną Eugenią Widder von Kornevitz, córką naczelnika Wydziału Zagranicznego petersburskiej Akademii Nauk, a w roku następnym, czyli w 1883 został ojcem Małgorzaty. Potem ze związku tego przyszło na świat jeszcze czworo dzieci: w roku 1885 urodził się syn Eugeniusz, w 1890 moja babcia Natalia, a w 1894 rodzina powiększyła się o bliźnięta Olgę i Jerzego.
W kolejnych latach Cywiński znacznie więcej uwagi i energii poświęcił pracy na morzu. W połowie 1883 r. przejął zatem dowództwo torpedowca Samopał, potem skierowano go na pancernik Admirał Łazarew i krążownik Afryka, gdzie w latach 1884-1885 pływał w charakterze instruktora i sztabowego specjalisty minera, by jeszcze później (okres 1886-1890) dzielić czas pomiędzy służbę na pancerniku Bałtyckiej Eskadry Ćwiczebnej Piotr Wielki, wypełnianie roli wykładowcy na oficerskich kursach torpedowych, delegata admiralicji do Mikołajewa i Sewastopola oraz ponownie (lata 1889-1890) instruktora na okręcie Afryka. Po zejściu z pokładu krążownika przyszło powiadomienie o awansie. Jesienią 1890 r. lejtnant Cywiński odebrał bowiem nominację na starszego oficera fregaty Włodzimierz Monomach, którą miał, po przedostaniu się koleją do Triestu, wyruszyć na Ocean Spokojny. Powtórzyć eskapadę do krajów Orientu, słysząc z ust przełożonych, że tym razem uczestniczyć w niej będzie zaokrętowany na najnowszym nabytku carskiej floty, krążowniku Pamiat Azowa, następca tronu, 22-letni syn Aleksandra III, późniejszy car Mikołaj II.
Po zawinięciu do Pireusu, przejściu przesmykiem sueskim, kilkudniowych postojach w Colombo, Singapurze, na wodach Zatoki Syjamskiej i Sajgonu, zespół dotarł do Nagasaki. Tu doszło do niespodziewanej zmiany trasy i zamierzeń. 29 kwietnia 1891 r. wieczorem z depeszy towarzyszącego Aleksandrowi księcia Aleksandra Boriatyńskiego dowiedziano się, że w pobliżu miasteczka Otsu, w drodze do Kioto miał miejsce nieudany zamach. Stan zdrowia przyszłego imperatora, którego patrolujący ulicę oficer policji, członek partii samurajów-nacjonalistów, ranił maczetą w głowę, doznał uszczerbku. Informacja ta sprawiła, że wizytę w Krainie Wschodzącego Słońca - wypełniając kategoryczne polecenia Petersburga - jedną decyzją przerwano, a eskadrę posłano do Władywostoku. Portu bezpiecznego, gdzie młodemu monarsze nic nie mogło zagrozić. Pobyt na Dalekim Wschodzie, połączony z „zimowaniem” w japońskiej stoczni przeciągnął się jednak bardzo. Dobiegł końca 9 kwietnia następnego roku, a to spowodowało, że ponure, górujące nad wodami zatoki kronsztadzkie umocnienia ujrzano dopiero nocą 18 sierpnia 1892 r. Stało się to po 668 dniach bogatej w wydarzenia, liczącej ponad 21 000 mil morskich, pamiętanej w szczegółach podróży.
Tragedia pod Cuszimą
Tymczasem w drugiej połowie października tegoż roku Henryk Cywiński przeniósł się do stołecznego Petersburga i gmachu admiralicji. Dekretem z trzeciego dnia miesiąca desygnowano go na zastępcę głównego inspektora działu torpedowego Morskiego Komitetu Technicznego, gdzie podjął prace koncepcyjne, których celem było doskonalenie, szukanie nowych rozwiązań podobnego uzbrojenia na okrętach. Należy domniemywać, że z założonych zadań wywiązał się wzorowo, skoro wręczono mu 1000-rublową premię, a po opracowaniu strategicznej koncepcji zdobycia Bosforu od strony Morza Czarnego i przedłożeniu dokumentu na biurku ministra marynarki, admirała Pawła Tyrtowa, mianowano dowódcą klipra Krejser. Objęta w lutym 1887 r. jednostka zadziwiała zwrotnością i smukłością masztów. Wchodząc w skład eskadry Oceanu Spokojnego, miała status krążownika, a rejsy szkoleniowe odbywała na przybrzeżnych akwenach Korei i Japonii.
Powrót do Rewla, a potem na wody Zatoki Fińskiej i Newy zaczął się 2 stycznia 1899 r. Cztery miesiące później, wieczorem 6 maja, Krejser przybył do Petersburga, gdzie na Cywińskiego czekała promocja na stanowisko kapitana pierwszej rangi (komandora), a wraz z nią polecenie objęcia komendantury szkoły podoficerskiej w Kronsztadzie oraz zapewnienie szefa sztabu admirała Fiodora Awelana, że po dwuletniej lądowej „kwarantannie” obejmie krążownik Hercog Edynburski. Okręt szkolny operujący na środkowym i północnym Atlantyku. Do przejęcia kierownictwa jednostki doszło 30 sierpnia 1901 r. Wytyczona drobiazgowo marszruta prowadziła przez Christiansand, Portland, Brest, Vigo, Maderę, Wyspy Kanaryjskie, Azory, Cherbourg i Kilonię, zaś osiągnięcie redy Rewla lub Kronsztadu planowano na pierwszy dzień maja 1902 r. (de facto przychodząc tam sześć dni później). Po zacumowaniu w Kronsztadzie, drobnych naprawach i zaokrętowaniu następnej grupy praktykantów, w połowie sierpnia ponownie wyruszono na znany już szlak, a wypełniona intensywnymi ćwiczeniami, bogata w portowe atrakcje kampania dobiegła kresu w czerwcu 1903 r. Ta dostrzeżona, ale i oczekiwana przez kapitana data zamykała ważny rozdział jego dokonań: dopełniała 120-miesięczny okres morskich doświadczeń, który uprawniał do dodatkowego uposażenia związanego z długoletnim dowodzeniem okrętami oraz otwierał drogę do admiralskiego awansu. Promocji, która wobec pomruków nadchodzącej burzy - jak to intuicyjnie określał - powinna nadejść niebawem.
- Pisząc o „pomrukach burzy” - mówi Aleksander Juniewicz - stary admirał miał na myśli nie tylko niepokoje, jakie coraz szerszym kręgiem rozlewały się po ziemi rosyjskiej, ale też napiętą sytuację na Dalekim Wschodzie. Groźbę wybuchu wojny, do której mogło dojść w każdej chwili. Widział przecież przyspieszone promocje gardemarynów na stopnie miczmanów, ładowane na kolej transsyberyjską setki dział, tysiące skrzyń z ekwipunkiem i amunicją, zauważał wyposażane i dozbrajane w pośpiechu okręty, na które czekał Port Artur i carski namiestnik admirał Jewgienij Aleksiejew. W korpusie morskim II Eskadry Pacyfiku, która jesienią 1904 r. wyruszyła z Kronsztadu w kierunku Japonii, a którą dowodził admirał Zinowij Rożdżiestwienskij, był też 19-letni, cieszący się świeżym awansem syn admirała, Eugeniusz. Po prawie ośmiu miesiącach niezwykle ciężkiej podróży (opisał to w sześciu listach) młody miczman dotarł do brzegów wyspy Hainan, a potem na akwen Cieśniny Koreańskiej, tyle że 27 maja 1905 r., około godziny siódmej wieczorem, w pierwszej fazie bitwy pod Cuszimą, poległ. Jego pancernik Borodino przewrócił się do góry stępką, szybko zatonął, nie dał nikomu z załogi szans na ratunek, choć niektóre źródła mówią, że jeden z marynarzy, Grzegorz Guszczyn, zdołał przeżyć.
- A więc już nie ma nadziei… - przeczytać można w pamiętniku Cywińskiego. - Zginął mój drogi chłopiec. Spazm ścisnął mi krtań. W drżącej ręce trzymałem gazetę, przebiegając oczyma spis wyratowanych oficerów. Do kabiny wszedł admirał również z gazetą w ręku, objął mnie ramieniem, jakby podzielając moją rozpacz. Z oczu trysnęły mi łzy, co sprawiło pewne ukojenie.
Admirał na Bałtyku
Po kilkumiesięcznym dowodzeniu opancerzoną fregatą Generał Admirał (Hercog Edynburski był jednostką tej samej konstrukcji) oraz grupą okrętów wchodzących w skład Eskadry Bałtyckiej przyszedł czas na admiralski awans. W Wielką Sobotę 1906 r. głównodowodzący siłami morskimi minister Aleksiej Birilew wręczył zatem Cywińskiemu dekretujący nobilitację carski ukaz oraz prezent: epolety kontradmirała, a niewiele też później przekazał kierownictwo Eskadry Czarnomorskiej. Służba na południowych obrzeżach Rosji trwała dwa lata. Po jej zakończeniu „srogi admirał”, bo takim przydomkiem obdarzyli go podwładni rezydujący na Krymie, pożegnał Sewastopol, powrócił do Petersburga, aby tam urządzić rodzinie mieszkanie, umieścić młodszego syna Jerzego w korpusie morskim i podjąć pracę - będąc pierwszym kandydatem do rangi wiceadmirała - w naczelnym sztabie marynarki. Eksponowane stanowisko głównego inspektora uzbrojenia floty, gdzie zajmował się projektowaniem okrętów podwodnych, elementów ich uzbrojenia oraz szeroko pojętą elektrotechniką, dawało mu wiele satysfakcji, chęci działania i poczucia życiowego spełnienia. Świadomość tę - jak artykułował - pogłębił też pewnie awans na stopień wiceadmirała (stało się to 6 grudnia 1910 r.) i decyzja o formalnym zatwierdzeniu nominacji na posadę, którą piastował dotąd.
Ale przywoływane przekonanie o swej wartości i zadowolenie ze służby w sztabie nie chciało trwać długo. Późną jesienią 1911 r., nie zamierzając wdawać się w zakulisowe knowania i komeraże, wiceadmirał Cywiński wystąpił z prośbą o zwolnienie, a 6 grudnia odebrał carski dekret o przejście w stan spoczynku. Zasilił korpus wyższych oficerów rezerwy, mając 57 lat, zagwarantowane uposażenie emerytalne w wysokości pięciu tysięcy rubli rocznie oraz ściśle sprecyzowane plany na przyszłość. Do ich urzeczywistnienia doszło już 1 stycznia 1912 r. Tego dnia były sztabowiec objął posadę konsultanta technicznego w dwóch towarzystwach przemysłowych, które otrzymały zamówienie na miny zagrodowe i aparaty do torped Whitheada, gdzie zajął się stroną projektową przedsięwzięcia, a później nadzorem prób w basenie doświadczalnym oraz na morzu.
- Pod koniec lipca 1914 roku, kiedy mój pradziad wracał z wakacji, które spędzał z rodziną w Szwajcarii - kontynuuje rodzinną historię kapitan Juniewicz - oznaki zbliżającej się wojny były widoczne wszędzie. Gdy więc przez Berlin, Szczecin, Warnemünde, Kopenhagę, Malmö, Sztokholm i Raumę dotarł do Petersburga, walki toczyły się już na wielu frontach i akwenach, a kajzerowska armia parła na neutralną Belgię.
W tych dniach jego syn Jerzy, który wiosną ukończył szkołę morską, otrzymał rangę gardemaryna i przydział do odbycia praktyki na krążowniku Pallada, stanął na redzie Rewla. Stary admirał postanowił tam jechać. Chciał go spotkać, pogratulować promocji na miczmana, zaopatrzyć w ciepłą odzież i przekazać przesyłany przez matkę kapok. Zwykły korkowy pas, który na okrętach carskiej floty mógł znajdować się w szalupie, ale żaden oficer nie zgodziłby się schować go w kabinie. Jerzy rozumiejąc matczyną troskę, tknięty niedobrym przeczuciem ów kapok przyjął, ale zdziwienie, że ojciec, wytrawny marynarz zdobywa się na tak „sromotny prezent”, nie opuszczało go do końca wizyty. Niestety, było to ich ostatnie spotkanie. 11 października, około godziny 13.15, podczas przejścia do Helsingforsu (obecnych Helsinek), Palladę trafiła torpeda niemieckiego okrętu podwodnego U-26, a z pięknego, wprowadzonego zaledwie trzy i pół roku wcześniej do służby okrętu ostały się tylko szczątki.
- Mój Boże! Drugi syn, ten ukochany chłopiec zginął takąż śmiercią, jak i starszy - notował we wspomnieniach Cywiński. - Serca nasze szarpała rozpacz i ból okrutny, i nic nie mogło nas pocieszyć! Lecz jeszcze słaby płomyk nadziei błysnął mi w umyśle. A może ktokolwiek uratował się? Pojechałem do morskiego sztabu generalnego, by dowiedzieć się szczegółów katastrofy. Na wstępie spotkał mnie admirał [Aleksander] Rusin, objął ramieniem i zaczął pocieszać. Znał on mego syna osobiście, był bowiem jego dyrektorem w szkole morskiej i otaczał go, przez wzgląd na przyjaźń ze mną, wyjątkową opieką. (…) [Kilka dni później] udałem się do fotografa celem zabrania jego podobizny. Właścicielka zakładu obiecała dołożyć wszelkich starań, by powiększony portret był wykonany należycie. Rzeczywiście, drogi nasz Jurek wyglądał jak żywy, z odcieniem smutku w pięknych jego, dużych oczach. I w gabinecie moim, obok portretu starszego syna zawisł w żałobnej czarnej ramie portret młodszego. Oto cała spuścizna po naszych ukochanych chłopcach.
W wirze rewolucji
Okres wojny, a potem dni rewolucyjnego chaosu i upadku monarchii przeżył Cywiński w Petersburgu, przemianowanym już wówczas na Piotrogród. Z końcem lata 1918 r. podjął starania o dokumenty Urzędu Ewakuacyjnego, które umożliwiłyby wyjazd na Litwę i ewentualnie do Polski. Trwające tygodniami wysiłki zwieńczone zostały sukcesem. 19 października admirał przybył do Wilna. Tu otrzymał litewski paszport, po czym ruszył do Kijowa, gdzie mieścił się zarząd przeniesionych z Petersburga Zakładów Noworosyjskich-Juzowskich. Nieco później - już po zajęciu miasta przez bolszewików i odbiciu go przez „białych” - dostał się do Juzówki (obecnego Doniecka), odnajdując tam względne bezpieczeństwo i spokój. Tu dano mu bowiem mieszkanie w hotelu robotniczym, pracę w fabryce, która produkowała pociski i zajmowała się remontem wyposażenia artylerii, stąd pozwalano mu wyjeżdżać do nieodległego Charkowa - miasta, w którym kwaterowało dowództwo armii Antona Denikina i które tętniło gwarem normalnego życia. Były otwarte hotele, restauracje i teatry.
- Pierwszego stycznia 1920 roku do Juzówki weszła jazda bolszewicka i znowu znalazłem się pod panowaniem „sowietów” - napisał w pamiętniku Cywiński.
Swój ostatni przyjazd do Petersburga opatrzył datą 12 maja 1921 r. Tego też dnia, zatrzymując się u zamężnej córki, rozpoczął poszukiwania drogi powrotu do Polski. Będąc w posiadaniu wydanego przez władze Litwy paszportu, a później spreparowanego uczynną ręką krewnych pisemka potwierdzającego, że do ucieczki z Wilna zmusili go w 1915 r. Niemcy (bez takiego świadectwa nie wypuszczano Polaków z Rosji), nie było to specjalnie trudne, toteż na liście repatriacyjnej umieszczono go już w listopadzie, choć - zważywszy ciężką zimę, nieogrzewane wagony i mnóstwo podróżnych zarażonych tyfusem - do wyjazdu doszło znacznie później. Według notatek admirała - 28 maja następnego roku. Ale zanim pociąg opuścił Dworzec Warszawski, kierując się na Witebsk, Borysów, Mińsk i Baranowicze, Cywiński rozmówił się z żoną. Wtedy też usłyszał, że ta stanowczo odmawia przyjęcia obywatelstwa polskiego, nie myśli o opuszczeniu Petersburga, gdzie żyli wszyscy jej krewni, chce zostać, tu umrzeć i być pochowana w rodzinnym grobie obok matki. Postanowienie to przypieczętowało decyzję dobrowolnego rozstania. Małżonkowie pożegnali się definitywnie, na zawsze, bez złudzeń i nadziei na jakiekolwiek spotkanie.
- Po krótkim pobycie w Warszawie pradziadek zamieszkał na stałe w Wilnie - kończy swą opowieść kapitan Juniewicz. - Tam dostał posadę w Dyrekcji Robót Publicznych, tam też 6 grudnia 1938 roku zmarł, znajdując miejsce spoczynku na Zarzeczu, na Cmentarzu Bernardyńskim. Odwiedziłem te strony sześćdziesiąt lat po jego śmierci, szukałem nagrobka, chciałem zapalić świeczkę, ale śladów pochówku nie znalazłem.
Śmierć po raz trzeci
Zamykając szkicową wersję biogramu Henryka Piotra Cywińskiego, nie można pominąć epizodu, który pod koniec życia dotknął go dogłębnie i dramatycznie boleśnie. 12 lutego 1932 r., około godziny 9.40, na wodach cieśniny Sund, w czasie przejścia z Kopenhagi do Nowego Jorku statku pasażerskiego Polskiego Transatlantyckiego Towarzystwa Okrętowego Pułaski, wypadł za burtę dociągający szalupowe brezenty starszy marynarz, 23-letni Aleksander Niejołow. Absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni z roku 1930, ukochany wnuk admirała, ulubieniec rodziny i przyjaciół, syn córki Natalii, której mężem był jego długoletni adiutant. Ogłoszenie przez kapitana Mamerta Stankiewicza alarmu, zatrzymanie statku i opuszczenie łodzi ratunkowych na nic się zdało. Zakończona po dwóch godzinach akcja poszukiwawcza nie przyniosła rezultatu.