Absurdalnie logiczne
Nie chcę od razu nazywać się Einsteinem, ale pomysł mam epokowy. I to na tyle, że natychmiast powinien znaleźć on (ten pomysł) swoje miejsce w podstawie programowej nieszczęśliwej reformy oświaty, tak skwapliwie zafundowanej nam przez niemiłościwie panujących.
Furda z hasłami: więcej w szkołach historii, mniej tolerancji dla innych: czarnych, czerwonych, żółtych, brązowych, zielonych (UFO), żeby już nie wspominać o innowiercach i pozostałych wynaturzeńcach. To tylko trzeciorzędne bzdury, ponieważ najważniejsza jest polska pisownia i wymowa.
Jak to mawiał poeta?
„A jeślim gwary ojczystej
Choć jeden zbogacił klawisz
Ty mnie od hańby wieczystej
O mowo polska wybawisz”.
(Boy)
Czego się nie robi dla wybawienia od hańby? Więc po kolei. Jak wiadomo, w języku polskim istnieją tylko dwie samogłoski nosowe „ą” i ”ę”, co niejednokrotnie prowadzi nie tylko do nieporozumień, ale i zasadniczych błędów z osławionym „wyłanczać” na czele. Skąd się wzięła owa anomalia? Ano stąd, że w czasach, gdy kształtowała się polska pisownia, czyli w początkach XVI wieku, postanowiono, że „ą” znajdzie się w takich słowach, jak np. „błąd”, choć wyraźnie słyszymy, że tzw. nazalizacji (unosowieniu) ulega samogłoska „o”, nie „a”!
I dlatego proponuję powrót do korzeni - przywróćmy polskim samogłoskom ich, że się tak wyrażę, genetyczne brzmienie. Niech wróci naturalne „ǫ” („o” z ogonkiem!).
Przysłuchajcie się na przykład naszym politykom. Jak oni mówią. Oni „mówiom” tak jak „słyszom”, a niektórzy „mówiom” dopiero kiedy „usłyszom” z wiadomych ust. Bo nie „myślom”. A gdybyśmy mieli „o” z ogonkiem? No właśnie. „Mówiǫ”ǫ„tak jak „słyszǫ”. Bo najpierw „pomyślǫ”. I o to chodzi.
Nowy zapis definitywnie uprościłby naszą pisownię. Już nie „błąd”, „kąt”, „sondaż” czy „rondo”, tylko „bło‘d”, „ko‘t”, „so‘daż” czy „ro‘do”.
Spostrzegawczy już pewnie zauważyli, że poszedłem jeszcze dalej i wyeliminowałem w zbitkach „on” spółgłoskę „n”. Tak jest. Ponieważ w takim zapisie jest nam ona po prostu zbędna. Ot, co! Zauważcie, że przy zapisie „wyło‘czać” już nikt nawet nie ośmieli się na „wyłanczanie”!
Pozostaje pytanie, co zrobić ze zdegradowaną samogłoską nosową „ą” w jej dotychczasowym brzmieniu?
Wyjście jest proste. Pozostawić, ale zgodnie ze wspomnianym brzmieniem genetycznym i wybrzmiewać ją tak jak w wyrazach „bank”, „ranga” czy „szympans” itp. Otrzymamy w ten sposób „bąk”, „rąga” czy „szympąs”. Oczywiście, widzę tu pewien kłopot w zapisie, który przynajmniej w początkowym okresie może być nader mylący ze względu na siłę przyzwyczajenia.
Dlatego do czasu, w którym nosowej samogłosce „a” przywrócimy jej naturalne brzmienie, proponuję skorzystać z Międzynarodowego Alfabetu Fonetycznego (IPA), w którym nosowe „a” zapisywane jest jako „ã”. Wówczas będziemy rozumieć, że chodzi nam o „bãk”(dawniej „bank”) i „Wãdę”(dawniej „Wandę”).
Mój pomysł jest tak absurdalnie logiczny, aż dziw, że nikt nań nie wpadł przede mną. Poza tym nie należy przy jego realizacji bagatelizować potężnych oszczędności dla gospodarki narodowej. Eliminujemy przecież z setek tysięcy słów spółgłoskę „n” i zdecydowanie zmniejszamy zapis dotychczasowego „ą”. I teraz pomyślcie, jakie to są oszczędności na atramencie w szkołach i tuszu w długopisach, że nie wspomnę o gigabitach w internecie, czy zwykłym papierze. To są miliony, jeżeli nie miliardy dla naszej gospodarki.
Powtórzę raz jeszcze: mój pomysł jest tak absurdalnie logiczny, że można go porównać jedynie z „reformo‘ǫ so‘downictwa”. I dlatego następnym razem zajmiemy się nazalizacją (unosowieniem) samogłosek „i” oraz „u”, jak w wyrazach „gwįt” (d. „gwint”) oraz „bųt” (d. „bunt”).