A gdyby weszli na Twoją ulicę. Felieton Tadeusza Płatka
Najbardziej uderzające w relacjach wojennych nie są dla mnie wybuchy bomb czy zdjęcia rannych. Szokuje mnie, jak Ukraina zmieniła się przez ostatnie 17 lat.
Gdy w 2005 byłem tam po raz ostatni, otaczał mnie typowy postsowiecki syf. Nie mam na myśli tylko brudu rozwalonych ulic, kopcących ciężarówek. Ten syf był też w głowach ludzi, przytłoczonych, zahukanych przez dekady ucisku. Kończąc wtedy studia dziennikarskie, miałem też głowę nabitą Huntingtonami i innymi teoriami geopolitycznymi, według których Ukraina prędzej czy później stanie się areną zderzenia dwóch cywilizacji, dlatego też kolejne przewroty, rewolucje, a wreszcie aneksję Krymu i Donbasu przyjmowałem bez większego zdziwienia. Zresztą niech pierwszy z nas, Polaków, rzuci kamieniem i nie przyzna, że pod naszą pozorną solidarnością, nie kryło się przekonanie o beznadziei tego kraju, rozdzieranego korupcją, nasze pobłażanie wobec ich starań o wejście do naszego zachodniego świata.
Dopiero trzy lata temu, gdy wyjechałem do Rosji, zdałem sobie sprawę, jaki postęp przez wszystkie te lata Ukraina uczyniła, nie tylko w sferze gospodarczej, ale przede wszystkim mentalnościowej. Rozmawiając wtedy z Rosjanami, zauważyłem, że w przeciwieństwie do większości Ukraińców wciąż są, na własne życzenie, zniewoleni. Podczas gdy krwawy Majdan konsekwentnie wyzwalał jedność i siłę naszych sąsiadów, wielcy bracia wciąż tkwili w paradygmacie będącym niebezpieczną mieszanką strachu, zagrożenia i szczególnej dumy.
9 maja 2019 roku byłem w Czelabińsku i obserwowałem najważniejsze dla nich święto - Dzień Zwycięstwa. Babcie i dziadkowie przechadzali się po ulicy Kirova w podkoszulkach ze Stalinem, po dojściu do Prospektu Lenina ujrzałem śmierdzącą spalinami defiladę czołgów i transporterów, a co drugi mężczyzna przechadzał się w rozchełstanym, polowym mundurze. Zapytałem moich rówieśników, dlaczego wciąż szczerze obchodzą zakończenie II Wojny Światowej, a oni, bez wyjątku, rozbrajająco mówili, że „Rassija, wojenna strana”. To było dla nich oczywiste jak mróz w styczniu. Potem siedzieliśmy w knajpie i słyszałem, że „to nie my, to polityka”.
Dlatego, gdy słyszę, jak Iwan Wyrypajew przekonuje w Radio Tok.fm, że Rosjanie o niczym nie wiedzą, są odcięci od informacji, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Widzę moich rosyjskich, uśmiechniętych znajomych na facebooku wrzucających posty ze swoich karnawałowych koncertów i wiem, że wiedzą. Tak, to prawda - wszystko, co cyrylicą jest w ich internecie ocenzurowane, ale oni świetnie znają angielski, mają komunikatory. Być może po cichu marzą o przewrocie pałacowym, ale na pewno nie o ruskim majdanie. Nie mam co do tego złudzeń. Ci z nich, którzy nie mogli znieść tej schizofrenii, są już dawno na Zachodzie.
Chwała Ukrainie.