685 tys. zł odszkodowania żąda rolnicze małżeństwo
– 23 lata ciężkiej pracy na roli poszło na marne. Dziś nie mamy nic, tylko same długi... - załamują ręce Mysiakowie, rolnicy ze Szprotawy
- Nasze życie legło w gruzach! – mówią załamani Bogusława i Roman Mysiak, rolnicy ze Szprotawy. - Przez naszą gminę straciliśmy wszystko, na co tak ciężko pracowaliśmy. Jak można tak kogoś zniszczyć? Przecież my nie jesteśmy pasożytami! – przekonuje małżeństwo.
Para rolników żąda 685 tys. zł odszkodowania za utracone plony i zyski w związku z odwodnieniem przy budowie oczyszczalni ścieków. Mysiakowie już trzeci rok sądzą się z gminą Szprotawa, ale niektórzy przedstawiciele władz nie mają o tym bladego pojęcia. - Szczerze mówiąc, nie znam szczegółów. Nawet się tym nie zajmuję, bo ta sytuacja miała miejsce, kiedy jeszcze nie byłem burmistrzem – mówi nam z rozbrajającą szczerością Józef Rubacha. I dodaje: - Raczej nie widzę szans, aby w tej sprawie wygrali z gminą.
Sprawa państwa Mysiaków niespodziewanie ujrzała światło dzienne dopiero podczas ostatniej sesji rady miasta, która była w miniony wtorek. Wówczas okazało się, że choć rolnicze małżeństwo procesuje się z gminą od trzech lat, to nawet radni nic o tym nie wiedzą. - Jestem zszokowany! Naprawdę nie przypominam sobie żadnej informacji w tej sprawie – przyznaje przewodniczący rady Andrzej Skawiński, który radnym jest nie trzy, a już 14 lat.
A było tak dobrze...
Państwo Mysiakowie przez 23 lata uprawiali głównie kapustę, fasolę szparagową i ogórki. Uprawa przynosiła im - jak podkreślają - dobre dochody. - Nasze warzywa szły do Niemiec, Anglii, Norwegii – wylicza Roman Mysiak. Wszystko, co dobre, skończyło się jego zdaniem, gdy gmina, a właściwie na jej zlecenie wykonawca inwestycji, zaczął budowę zbiornika oczyszczalni ścieków. - Mieliśmy obsiane 26 hektarów, a tu nagle kopary wjeżdżają, rury rzucają... Jak chcieliśmy te roboty blokować, wzywali policję. Mnie nawet skuli kajdankami – żali się Roman Mysiak. Twierdzi, że on i żona wiedzieli o planowanej inwestycji, ale nikt im nie uświadomił jej skali. - Nie wiedzieliśmy, że to będzie jakaś podziemna technologia, a nam przez to wszystko na polu zaczęło wysychać – opowiadają. Teraz para rolników domaga się 685 tys. zł odszkodowania za „utracone plony i zyski”.
To przecież bzdury!
- Czemu nikt o tym nie mówi, że gmina nie posiadała decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach, pozwolenia wodno-prawnego, dokumentacji geologiczno-inżynieryjnej ani decyzji, która zezwala na wyłączenie gruntów z produkcji rolnej?! - grzmiała Bogusława Mysiak na wtorkowej sesji rady miasta. Radni byli tym kompletnie zaskoczeni. A Mysiakowie twierdzą, że gmina ich - też kompletnie - zlekceważyła. - Wcześniej jako dzierżawcy dostaliśmy jedynie pismo od Agencji Nieruchomości Rolnych, że „mogą być prowadzone prace”, ale gmina musi ten fakt z nimi uzgodnić. Niczego jednak nie uzgadniała – mówi rolnicze małżeństwo.
Rozmawiając z reporterem „GL”, rolnicy ze sterty pism wyszukują dokument od ubezpieczyciela. - W tym piśmie gmina w pełni się z nami zgadza, że to firma budująca zbiornik spowodowała straty. I jak byk widnieje tu podpis burmistrza Rubachy
- pokazuje nam pani Bugusława. Jej mąż dodaje: - Potem się z tego wycofali, twierdząc, że wypompowanie wody nie miało charakteru gruntowego, tylko powierzchniowy i że to nie mogło doprowadzić do obniżenia poziomu wód i naszych strat.
Roman Mysiak podkreśla: - To są bzdury! To były zbiorniki usadowione około 5 metrów poniżej poziomu gruntu.
Interwencje w gminie nie przynosiły rezultatów. - Prosiliśmy, chodziliśmy i dzwoniliśmy wszędzie, że my nie mamy plonów, fasolka szparagowa zasycha, są łyka, rzodkiewka to samo. Dopiero nam radca prawny z Izby Rolniczej poradził, żeby powołać rzeczoznawcę – opowiadają. I choć ostatecznie gmina zgłosiła sprawę do ubezpieczyciela, ten nie chciał wypłacić pieniędzy.
Po uszy w długach
Mysiakowie od 2011 r. do końca budowy zbiornika w 2014 r. nie uprawiali ziemi. Pomimo to musieli ponosić koszty, m.in. płacić czynsz dzierżawny. - Utraciliśmy płynność finansową. Nie możemy się pozbierać. Mamy długi... – załamują ręce. - Mało tego, gmina nas pierwsza podała do komornika, bo nie mieliśmy z czego zapłacić za pojazdy czy podatku gruntowego.
Mimo dramatycznego wystąpienia Bogusławy Mysiak na wtorkowej sesji rady miasta burmistrz Józef Rubacha ani słowem nie odniósł się do sprawy. „GL” poprosiła go jednak o komentarz. - Szczerze mówiąc, nie znam szczegółów. Nawet się tym nie zajmuję, bo ta sytuacja miała miejsce, kiedy jeszcze nie byłem burmistrzem - mówi Józef Rubacha. I dodaje: - Raczej nie widzę szans, aby w tej sprawie wygrali z gminą. Ale to już rozstrzygnie sąd.
Autor: Edyta Jakubowska-Owsik