60 lat blachy z jeleniem na gołoborzu. Niezwykła historia przewodników świętokrzyskich [ZDJĘCIA]
Są lekarzami, prawnikami, nauczycielami, ale zawód i wiek nie mają znaczenia, bo wszystkich łączy ta sama blacha ze świętokrzyskim jeleniem i ta sama chęć przekazywania wiedzy o regionie. Ich historia zaczęła się na początku lat 50. kiedy z połączenia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego i Polskiego Towarzystwa Turystycznego powstało Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze.
Szybko okazało się, że nasz region chcą poznawać inni, zakłady pracy zaczęły organizować wycieczki z funduszu socjalnego, w teren ruszały szkoły i byli potrzebni ludzie, którzy na Święty Krzyż czy do Chęcin dowiozą i coś o historii opowiedzą – przewodnicy. Zorganizowano więc kurs i w 1956 odbył się pierwszy egzamin przyszłych przewodników a ukończyli go między innymi znany sędzia Andrzej Jankowski, regionalista Janusz Siwek i oprowadzający do dzisiaj Witold Król. Wtedy powstało też pierwsze w regionie koło przewodników świętokrzyskich Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego i pojawiła się „blacha przewodnicka” z jeleniem na gołoborzu i napisem „Przewodnik Świętokrzyski PTTK”. Jej autorem był Jerzy Stankiewicz.
Głowa zamiast GPS-u
Przewodnictwo to był pomysł dla ludzi z pasją , zakochanych w regionie. Kurs trwał rok i jak wspominają uczestnicy poza zajęciami teoretycznymi ważna była praktyka. W niedziele ruszali w teren by poznać miejsca, o których się uczyli, a także zapamiętać dojazd. Bo wtedy nie było GPS i to przewodnik musiał wiedzieć jak dotrzeć.
– By odwiedzić Ciekoty, do których dojechać autokarem się nie dało, trzeba było podjechać z jednej strony, a potem umawiać się z kierowcą w Świętej Katarzynie, do której docierałem z grupą na piechotę – opowiada Ryszard Woszczyński. On wraz z geolog Wandą Ginalską-Prokop, Zbigniewem Pańszczykiem, Wiesławem Czernichowskim ukończył drugi w historii kurs przewodnicki i ma blachę z numerem 77.
Tu wymyślili „mundur”
– Przewodnictwo to było hobby, nie dało się z tego utrzymać więc wszyscy pracowaliśmy wykorzystując na oprowadzanie wycieczek urlopy – wspomina Woszczyński. Lepiej mieli adwokaci, sędziowie, czy lekarze, bo oni pracowali na zmiany. Także strażacy czy pracownicy służby więziennej pracujący 24 na 48 godzin świetnie wpisywali się w harmonogramy. A wycieczek było coraz więcej. Mimo to wymagania na kursach nie malały, wręcz przeciwnie o egzaminach krążyły legendy.
Sami przewodnicy mówią nie o kursach, ale o miotach. W tym kolejnym był Andrzej Rembalski, Bożena Konecka, profesor Adam Massalski. Świętokrzyscy przewodnicy byli bardzo aktywni i warto wiedzieć, że to oni zaproponowali przewodnicki mundur. - Był to chyba pomysł Zbyszka Chodaka, by przewodników ubrać jednolicie: w bordowy sweter, spodnie marnego i wojskową koszulę – przypominali Andrzej Jankowski.
Pomysł przyjął się w całej Polsce, dzisiaj jest to czerwony sweter z białym paskiem na lewym ramieniu.
- Przewodnik to był ktoś, kto nie tylko musiał znać historię, mieć orientację w terenie. To także ktoś kto trzymał dyscyplinę, trzeba było przecież panować nad grupą – mówi Ryszard Woszczyński. On sam słynął z punktualności. Zdarzyło się, że mimo zdumienia reszty wycieczki zarządził wyjazd bez dyrektora jednego z zakładów, bo ten się spóźnił. – Dogonił nas w Chęcinach taksówką i przepraszał zwalając winę na żonę – mówi Woszczyński.
W najstarszym kole przewodnickim w czasach świetności było 350 osób z terenu całego województwa, koła działały też w Radomiu i Sandomierzu. Brakowało sali, by chociaż raz w roku wszyscy mogli się spotkać, ratowali ich rektorzy kieleckich uczelni udostępniając aule. Organizowano też rajdy, pierwszy odbył się w Ciekotach a kolejny w Bodzentynie. To z zamiłowania do wędrówek także we własnym towarzystwie, bez służbowych obowiązków zorganizowano Ogólnopolski Rajd Górski Przewodników Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego w Świętej Katarzynie. – Zaplanowaliśmy go na 10 edycji, ognisko zawsze prowadził kolega Massalski, każdego roku mieliśmy się spotykać w innych górach i stąd na rajdowym znaczku był kwiatek o 9 płatkach – opowiada Woszczyński. Rajdy tak się spodobały, że w tym roku odbył się 36 i na pewno nie był ostatni.
Przewodnicy to ludzie z poczuciem humoru, lubią zabawę, ale lubią się także uczyć. To dlatego odwiedzili na przykład ordynata hrabiego Jana Zamojskiego, gdy ten został senatorem. – Starszy, bardzo dystyngowany pan oprowadził nas po Zamościu, o północy kazał otworzyć katedrę, pod którą pochowany jest cały jego ród - opowiada Woszczyński. W tej wizycie świętokrzyskim przewodnikom towarzyszyli koledzy z województwa lubelskiego wykorzystujący taką okazję.
Barka dla papieża
Świętokrzyscy przewodnicy kultywują tradycje, należy do nich opłatek z biskupem kieleckim organizowany w trzeci czwartek stycznia u księży emerytów. – Pierwsze takie spotkanie odbyło się w mieszkaniu Basi Kośmider, od sąsiadów z całej klatki pożyczaliśmy krzesła – wspomina Woszczyński. Tradycją jest także spotkanie na Świętym Krzyżu zawsze w pierwszą sobotę stycznia, po którym wędrują do Nowej Słupi.
2 kwietnia zawsze spotykają się na cmentarzu przy przewodnickim epitafium by oddać hołd honorowemu przewodnikowi Janowi Pawłowi II, śpiewają wtedy Barkę, ulubioną piosenkę papieża. W listopadzie spotykają się w klubie Polonez by wspominać kolegów, którzy już odeszli.
- Dzisiaj nasze koło liczy 45 osób, jest jednym z trzech działających w Kielcach – mówi Ryszard Woszczyński. On sam już ze względu na zdrowie nie oprowadza wycieczek, ale organizuje jubileusz 60-lecia.- Zapraszam w sobotę 15 października o godzinie 16 na mszę u franciszkanów a potem do klubu Polonez na spotkanie – mówi.