Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. 20 stycznia 1957. W Polsce odbywają się pierwsze w czasach „gomułkowskich” wybory do Sejmu. Wbrew nadziejom Polaków obowiązuje jedna lista wyborcza, na której znajdują się kandydaci Frontu Jedności Narodu. Propaganda nakazuje głosowanie bez skreśleń.
Wybory ze stycznia 1947 r. i stycznia 1957 r. wiązały się z dużymi nadziejami. Pierwsze przebiegały w atmosferze strachu, drugim towarzyszył entuzjazm.
Przed wyborami z 1947 r. komuniści wzmogli walkę z organizacjami konspiracyjnymi, a terrorem niemal zepchnęli do podziemia swojego głównego jawnego przeciwnika politycznego - Polskie Stronnictwo Ludowe Mikołajczyka. Po sfałszowanych wyborach władza „ludowa” mogła już budować państwo totalitarne i bezwzględnie zwalczać ostatnie reduty oporu.
Wybory z 1957 r. wieńczyły proces odwilży, miały być finałem polskiego Października. Oczekiwano, że przyniosą realną demokratyzację w ramach systemu. Jednak dzięki manewrowi Gomułki komunistom udało się uzyskać taki skład Sejmu, jakiego oczekiwali. Demokratyzacja, zamiast się zacząć, właśnie się kończyła.
Terror i fałszerstwa
Pierwsze powojenne wybory były zagwarantowane w postanowieniach z Jałty. Z wszystkich podjętych przez trzy mocarstwa decyzji w sprawie Polski ta wydawała się najlepsza. Dawała złudzenie, że mimo wepchnięcia Polski w orbitę sowieckich wpływów i aneksji Kresów przez ZSRS, to jednak sami będziemy mogli zdecydować, kto ma nami rządzić, jaki ma być ustrój powojennej Polski.
Nadziei tej trzymali się też działacze podziemia - pierwotnym celem Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” było dopomożenie w zwycięstwie siłom naprawdę demokratycznym, czyli PSL Mikołajczyka, a pierwsza odezwa programowa WiN kończyła się słowami: „Wyborów sfałszować nie damy”. Niestety, nadzieje te okazały się płonne. PSL zwalczano metodami dalekimi od demokratycznych, podziemie nie było w stanie powstrzymać rozpędzającej się machiny terroru, a zachodnie mocarstwa nie reagowały na doniesienia z Polski.
Zdając sobie sprawę z niepodległościowych i antykomunistycznych poglądów społeczeństwa komuniści chcieli przeprowadzić wybory dopiero wtedy, kiedy będą pewni zwycięstwa, przynajmniej w oficjalnych wynikach. Dlatego odwlekali termin wyborczego starcia, za to w czerwcu 1946 r. urządzili tzw. referendum ludowe. Przed zachodnimi mocarstwami stwarzało ono pozór odwoływania się do głosu narodu, a w istocie było polem doświadczalnym metod nacisków i fałszerstw. Ostateczny oficjalny wynik, korzystny dla komunistów, uzyskano dzięki fałszerstwom specjalnej grupy Arona Pałkina z sowieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego.
Bogatsi o doświadczenia z referendum komuniści odpowiednio przygotowali i przeprowadzili wybory z 1947 r. Ordynacja wyborcza łamała zasadę równości, a jej zapisy pozwoliły na odebranie 500 tysiącom osób prawa głosu. W 10 okręgach zawieszono listę PSL, uniemożliwiając 5 milionom Polaków głosowanie na partię Mikołajczyka. Działaczy PSL poddano szerokim represjom, nie cofając się przed metodami skrytobójczymi - zamordowano ponad 140 osób. Mimo wszechobecnej propagandy, terroru, nacisków, szantażu Polacy i tak głosowali przeciwko PPR. Konieczne były fałszerstwa, dokonywane i na szczeblu lokalnym, i w skali kraju. Tym razem komuniści poradzili sobie sami, a sowieccy „doradcy” tylko nadzorowali ten proces.
Plebiscyt Gomułki
Oszustwo wyborcze z 1947 r. rozpoczęło okres stalinizmu w Polsce, budowy totalitarnego komunistycznego państwa. Ta najsurowsza wersja komunizmu zaczęła się kruszyć po śmierci Józefa Stalina, a rzeczywiste odejście od niej nastąpiło w październiku 1956 r. Na fali odwilży do władzy doszedł wówczas wspierany przez frakcję puławską partii Władysław Gomułka - któremu nie pamiętano udziału w brutalnym przejmowaniu władzy przez komunistów po wojnie, ale to, że był stalinowskim więźniem.
Jednym z fundamentalnych haseł Października były prawdziwie demokratyczne wybory, z jasnymi procedurami wyłaniania kandydatów. Wyznaczono je na 20 stycznia 1957 r., prawo do zgłaszania kandydatów otrzymały organizacje społeczne, w przeciwieństwie do poprzedniej ordynacji z 1952 r. liczba kandydatów w okręgu miała być większa od liczby mandatów do zdobycia. Formalnie dopuszczono istnienie odrębnych list wyborczych. Wprowadzono też system skreśleń - jeżeli wrzuciło się do urny listę wyborczą bez skreśleń, to głos był oddany na osoby z pierwszych miejsc na liście, nazywanych potocznie miejscami mandatowymi. W przypadku skreślenia któregoś kandydata, głos przechodził na kolejnych kandydatów z listy.
Wydawało się, że będą to najbardziej demokratyczne po wojnie wybory. Rzeczywiście obyło się bez terroru, nie potrzeba też było fałszerstw. Jak więc udało się komunistom utrzymać władzę i większość w Sejmie? Po pierwsze, wpisano na listy ograniczoną liczbę osób, które naprawdę cieszyły się społecznym zaufaniem i zdawały się gwarantować ciągłość procesu demokratyzacji. Po drugie, narzucono wyborom charakter plebiscytu - albo poparcie dla Gomułki, albo powrót stalinistów. Wielokrotnie powtarzana teza została jasno określona m.in. w jednej z nieoficjalnych, właściwie podziemnych ulotek w Krakowie: „nie ma wyboru między obecnym rządem a liberalno-burżuazyjnym. Mamy takie położenie geopolityczne, że: albo rząd i program Gomułki, albo dyktatura NKWD. Dlatego musimy wesprzeć tych, którzy walczyli w Październiku, którzy są podporą Gomułki.”
Jedna lista
Takie postawienie sprawy pozwoliło komunistom rozstrzygnąć wybory jeszcze przed głosowaniem. Bez większych oporów przeforsowali koncepcję jednej listy wyborczej, formalnie skonstruowanej przez Front Jedności Narodu, z faktyczną decydującą rolą PZPR. Gdy pojedynczy politycy próbowali zgłosić własne listy, jak głośny działacz ludowy Józef Putek z Wadowic, to mu to uniemożliwiono. W każdym okręgu na oficjalnej liście było co prawda więcej kandydatów niż mandatów do rozdania, ale Gomułka rzucił hasło głosowania bez skreśleń.
W ten sposób akt wyborczy miał się ograniczyć do poparcia ustalonej już wcześniej listy, czyli wyboru osób umieszczonych na górze listy, na miejscach mandatowych.
Na listach znalazły się też osoby o naprawdę demokratycznych przekonaniach. Działacze katoliccy ze środowiska „Tygodnika Powszechnego”, jak Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz czy Stefan Kisielewski. Wyłonieni przez doły partyjne liderzy Października, jak Zbigniew Jakus z Nowej Huty, Jerzy Krężel z olkuskiej Emalierni czy Władysław Wilk z tarnowskich Zakładów Azotowych. Byli peeselowcy, teraz z ZSL, jak Franciszek Biedrawa spod Myślenic, Józef Leś z Tarnowa czy Emil Kozioł z Dąbrowy Tarnowskiej. Ale tych najbardziej niebezpiecznych umieszczano na dołach listy, bez szans na mandat. Tak zrobiono w Krakowie z liderem rewolucyjnych studentów Bernardem Tejkowskim, gdy młodzież akademicka strajkiem wymusiła dopisanie swoich kandydatów. Tak zrobiono w Warszawie z Lechosławem Goździkiem, robotniczym liderem Października z zakładów na Żeraniu.
Kampanii wyborczej towarzyszyła pewna doza swobody. Krakowskie mury i tramwaje pokryły się napisami kredą wzywającymi do poparcia studenckich kandydatów. Mickiewicz na Rynku trzymał kartkę obwieszczającą, że będzie głosował na Tejkowskiego. Ale Służba Bezpieczeństwa, kontynuująca działania UB, skrzętnie gromadziła nieoficjalne ulotki wyborcze i zbierała informacje o ich kolporterach. W kierownictwie krakowskiej PZPR dyskutowano zaś, jakie podjąć przeciw studentom działania. A gdy wspomniany Jerzy Krężel z Olkusza zbyt mocno krytykował swoich kontrkandydatów z okręgu, m.in. Władysława Machejka, przypominając ich rolę w czasach stalinowskich, to został po prostu skreślony z listy.
Zgoda na szantaż
Manewr Gomułki się powiódł. W Krakowie o głosowanie bez skreśleń apelowali i działacze z kręgu „Tygodnika Powszechnego” i byli akowcy z „Żelbetu” czy 106. Dywizji Piechoty AK. Milczącego poparcia udzielił kardynał Wyszyński. Nawet krakowscy studenci, walczący do końca o swojego kandydata Tejkowskiego, zgodzili się po namowach udzielić poparcia również Józefowi Cyrankiewiczowi, startującemu w Krakowie, z pierwszego miejsca.
Był to jeden z paradoksów tych wyborów - wieloletni premier znajdujący się niemal przez cały okres stalinowski w kręgach władzy, został teraz ukazany jako symbol zmiany, najbliższy współpracownik Gomułki i gwarant demokratyzacji. Jan Józef Szczepański zanotował w swoim dzienniku: „Cyrankiewicza wmusza się ludziom prawie z błaganiem. Patriotyczny szantaż, na który trzeba pójść dobrowolnie, tym razem naprawdę dobrowolnie”.
W całym kraju tylko jeden kandydat z miejsca mandatowego przepadł, bo został skreślony przez ponad połowę głosujących w okręgu - startujący w Nowym Sączu Jan Antoniszczak, sekretarz Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej z czasów stalinowskich. Ci, którzy do Sejmu się dostali, nie chcieli bądź nie mogli już sprzeciwić się Gomułce, który w ciągu dwóch kolejnych lat odszedł od większości Październikowych swobód i wprowadził nową wersję komunistycznej dyktatury.