100 lat temu urodził się Antoni Kępiński. Co nam zostało po geniuszu psychiatrii?
Ludzie czytali jego książki i przychodziło olśnienie: chorzy psychicznie nie są gorsi, nie są też bardzo inni od nas. Krakowski lekarz zrobił więc rzecz niebywałą: przywrócił chorych społeczeństwu.
Właśnie mija 100 lat od urodzin najwybitniejszego polskiego psychiatry, Antoniego Kępińskiego. Krystyna Rożnowska napisała jego biografię „Antoni Kępiński. Gra z czasem” (wyd. WAM, 2018). Rozmawiamy z nią o tym niezwykłym lekarzu.
Czy Kępiński - 100 lat po swoich urodzinach i blisko 50 po przedwczesnej śmierci - wciąż ma nam coś do przekazania?
Tak. I przekazuje - dzięki temu, co pozostawił po sobie. Dzięki swoim pięknym książkom i myślom, z których wiele przetrwało próbę czasu. To Kępiński napisał, że człowiek podwójnie zapewnia sobie nieśmiertelność: zostawiając po sobie ślad genetyczny - miał na myśli potomstwo, i ślad kulturowy. Książki, dzieła, ale też ślad w pamięci drugiego człowieka - w uczniu, w sąsiedzie, w pacjencie, w każdym, kogo spotkał.
Tego pierwszego śladu, genetycznego nie zostawił. Nie mieli z żoną dzieci.
I być może dlatego - w obliczu nieuleczalnej choroby, pobytu w szpitalu, wielkiego cierpienia - tak intensywnie pisał przed śmiercią swoje książki. Doczekał wydania tylko pierwszej z nich. Ponoć gdy trzymał ją po raz pierwszy w rękach, powiedział do swojej żony: przecież to moje dziecko. To jeden z tych faktów z jego życia, które jednoznacznie go określają. Tylko wielki człowiek, wiedząc, że wkrótce odejdzie, jest w stanie robić jeszcze coś dla innych. Bo przecież nie dla pieniędzy, już nie dla sławy zmusił się do tak dużego wysiłku. Kępiński całe życie pracował ponad siły dla innych - był znany z tego, ile czasu poświęcał swoim pacjentem - a i w obliczu śmierci chciał coś dla nich zrobić; stworzyć dzieła, które pomogą pacjentom, ich rodzinom, lekarzom. I nam wszystkim - poznać siebie oraz innych.
Dlaczego nie mieli z żoną dzieci?
Był tak skupiony na słuchaniu innych, bardzo rzadko mówił o sobie. A już na pewno nigdy nie chwalił się, nie narzekał. Gdy - mając niewiele ponad 50 lat - zachorował na raka, który przecież był wówczas wyrokiem - też nie opowiadał o swoim cierpieniu. Tym, którzy go odwiedzali w szpitalu, mówił, że choruje na reumatyzm. Po to, żeby nie krępować rozmówców, nie stawiać ich w kłopotliwej sytuacji.
To były czasy, kiedy o raku nie mówiło się tak otwarcie, jak dzisiaj.
Niewątpliwie. To było tabu.
Czytaj więcej:
- Czy Kępiński lepiej rozumiał swoich pacjentów również dlatego, że sam miał epizod psychozy?
- Dlatego tak późno go doceniono? Stanowisko szefa kliniki i profesurę dostał niedługo przed śmiercią
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień