10 lat temu metan zabił 23 górników kopalni Halemba. Ludzie byli bez szans [WIDEO]
Prosiłam męża, żeby wziął zwolnienie lekarskie, bo bóle głowy, z którymi miał wcześniej problem, powróciły. Nie posłuchał mnie... - wspomina pani Monika, żona jednego z 23 górników, który 10 lat temu zginął w wybuchu metanu w kopalni Halemba. - Szliśmy po swoich kolegów - dodaje Grzegorz Jurkiewicz, ratownik górniczy.
Godzina 16.30, 21 listopada 2006 roku. Zegar pod kopalnią Halemba w Rudzie Śląskiej. Niedługo pod nim zaczną płonąć pierwsze znicze, a na placu przed kopalnią będą gromadzić się tłumy. Rodziny górników czekają na słowa, dające ulgę: „nie ma go na liście”. Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, będą czekać w kopalnianej stołówce.
Kilometr pod ziemią: piekło. Dosłownie. Dochodzi do wybuchu metanu oraz eksplozji pyłu węglowego. Fala uderzeniowa jest tak potężna, że przemieszcza się do dowierzchni 3. Tam zapory przeciwwybuchowe nie były w stanie jej wyhamować, zniszczeniu ulega most wentylacyjny przez co zaburzony zostaje obieg powietrza. Wybuch zostaje powstrzymany dopiero w wodnej zaporze w przekopie odstawczym 2.
- Łączna długość wyrobisk objętych działaniem płomienia oraz wybuchu wynosiła około 1100 metrów - przypomina Jolanta Talarczyk, rzecznik prasowy Wyższego Urzędu Górniczego. Temperatura dochodziła nawet do 1500 stopni Celsjusza. Wybuch był tak potężny, że przewrócił ważący pięć ton transformator.
Pod ziemią, na drugiej zmianie pracuje 31 osób. Z likwidowanej ściany wydobywają wartościowy sprzęt. Ośmiu pracowników udaje się ewakuować bezpiecznie na powierzchnię. Sześciu z nich znajdowało się w bazie ratowniczej, dwóch poza rejonem zagrożenia. Jeden z nich (ślusarz) doznał lekkich obrażeń i nie wymagał hospitalizacji. Do godz. 18 wyjechali na powierzchnię. Ale dla 23 ich kolegów wyrobisko stało się dla śmiertelną pułapką. Rozpoczął się wyścig z czasem. Pozostała nadzieja. Że ktoś przeżył.
Wyjechałam. Na Śląsku każde miejsce przypominało mi męża
Bardzo nie chciałam, żeby mąż pracował na tej kopalni - mówi pani Monika, żona jednego z górników, który zginął 10 lat temu w Halembie. Miał ponad 30 lat, osierocił trzy malutkie córki. Najmłodsza Zosia miała wtedy 8 miesięcy, Weronika - 6 lat, a najstarsza Kamila - 8 lat. - Czasem siadam sobie z Zosią, oglądamy zdjęcia i wspominamy tatę, którego nie miała szansy poznać - dodaje. - Jaki był mój mąż? Bardzo dobry i uśmiechnięty - mówi głosem pełnym czułości.
Pani Monika po tej tragedii wyjechała ze Śląska. Wróciła na Pomorze, w swoje rodzinne strony. - Bałam się, że sobie nie poradzę, że będę tutaj sama. Dlatego zdecydowałam się wyjechać z powrotem do rodzinnego domu, gdzie są moi najbliżsi, znajomi. Myślałam, że gdy wyjadę, moje rany szybciej się zagoją. Na Śląsku każdy kąt, każde miejsce przypominało mi o mężu - mówi. Poniekąd ta decyzja jej pomogła. Dała większy pokój. - Ale nie zapomniałam. Tego nie da się zapomnieć. Wszystko pamiętam, jakby stało się wczoraj - zaznacza.
- Nie chciałam, żeby mąż pracował w Halembie, bo już wcześniej słyszałam, że to niebezpieczna kopalnia. Zdarzyło się, że wyszedł do pracy na nocą zmianę i wrócił po godzinie. Pytałam go, co się stało, dlaczego jest już z powrotem. A on mi odpowiadał, że na dole doszło do pożaru i muszą czekać, aż zostanie ugaszony. Coś już się tam zaczynało dziać, myślę, że już wtedy było wiadomo, że wydobycie tego sprzętu jest bardzo niebezpieczne.
Zatrudniony był w firmie zewnętrznej. Tłumaczył żonie, że Halemba to tylko na chwilę, że wykonają tam robotę i że już nie będzie tam pracował. Ale żona tak bardzo nie chciała, żeby przyjmował to zlecenie, że prosiła go, aby wziął zwolnienie lekarskie. Wcześniej miał problemy, bóle głowy, w czerwcu przeszedł zabieg i jego samopoczucie się poprawiło. Ale kiedy zaczął zjeżdżać na dół w Halembie, bóle powróciły. Zwolnienia nie wziął. - Nie posłuchał mnie... - mówi żona.
Mąż pani Moniki pochodził z górniczej rodziny. Górnikiem był jego dziadek i ojciec. Zanim doszło do tragedii, na dole przepracował ok. 10 lat. Z kilkuletnią przerwą. Gdy zaczęto restrukturyzować branżę za rządów Jerzego Buzka, pracował w kopalni w Bytomiu. Zdecydował się wziąć odprawę pieniężną. - Poza górnictwem nie powiodło mu się z nową pracą. Wrócił na kopalnię - mówi żona.
Początkowo zatrudnił się w kopalni w Czechach, ale pani Monika nie chciała takiego życia na odległość. Po kilku latach został przyjęty do firmy MARD. Przepracował tam niecałe dwa lata. Potem był 21 listopada 2006 roku.
- Tego dnia byłam z dwiema starszymi córkami na lekcjach religii, przygotowywały się do komunii. Najmłodsza została z babcią, bo mąż poszedł na drugą zmianę. Wieczorem poszłam ją odebrać, porozmawiać z teściową. Akurat kończyła się „Panorama”. Na koniec wiadomości, na pasku ukazała się informacja, że w kopalni Halemba doszło do wybuchu metanu - wraca do wydarzeń sprzed 10 lat. - To był straszny moment dla mnie. Nie chciałam w to uwierzyć.
Chwyciła za telefon. Wcześniej mąż zostawił jej numer do jednego z szefów w jego firmie. Gdy odebrał, powiedziała, że słyszała właśnie o wypadku w Halembie, że jej mąż jest teraz w pracy, że chce dowiedzieć się, co się stało. - Ten pan zaraz powiedział, że o niczym nie wie i odłożył słuchawkę. Mając ten numer, myślałam, że będę mogła się czegoś dowiedzieć, a on mnie po prostu zbył - wspomina.
Pod kopalnię pojechała siostra jej męża ze swoim małżonkiem. Na miejscu dowiedzieli się, że mąż pani Moniki jest na dole, że nie wiadomo, czy przeżył. - Pod kopalnię pojechałam na drugi dzień, mając nadzieję, że mąż wyjdzie z tego cało. Ale tak się nie stało. Myślałam, że dla mnie wszystko się skończyło - mówi.
Po 10 latach od tej tragedii największy żal ma o to, że żony górników, którzy zginęli w tej katastrofie, zostały zepchnięte jakby na ubocze, są zapomniane. Pani Monika dostaje pisma z sądu o prowadzonym procesie, ale podkreśla, że żaden wyrok nie zwróci życia jej mężowi i ojca jej dzieciom. Brakuje jej natomiast zwykłego informowania o oficjalnych uroczystościach, które odbywają się w rocznice katastrofy.
We wtorek po południu, gdy rozmawiałyśmy, nie wiedziała czy, a jeśli tak, to o której i gdzie takie uroczystości się odbędą. Mimo wszystko na Śląsk w najbliższych dniach ma przyjechać jej najstarsza córka, Kamila. Jej babcia zamówiła mszę św. za tatę. Kamila być może niebawem na Śląsku zamieszka. Jest w klasie maturalnej i marzy o tym, żeby studiować medycynę. Na Śląskim Uniwersytecie Medycznym.
Moja kopalnia. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nadzieja jest niewielka
Najgorsza była bezczynność - przyznaje Grzegorz Jurkiewicz, szef działu BHP w kopalni Halemba - Wirek, która od maja tego roku jest częścią kopalni Ruda. Ratownikiem górniczym jest od 21 lat, do dzisiaj czynnym. 10 lat temu był kierownikiem kopalnianej stacji ratowniczej właśnie w tej rudzkiej kopalni. Dwa zastępy, którymi kierował, były pierwszymi oddziałami, które brały udział w akcji, gdy doszło do wybuchu metanu i pyłu węglowego 1030 metrów pod ziemią. Dobę wcześniej wyjechał na sześciodniowy dyżur do Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Zabrzu. Niedługo później został wezwany na Halembę, na swoją kopalnię.
Podczas akcji, jako kierownik pogotowia ratowniczego, przebywał w bazie ratowniczej (na dole). Dlatego właśnie mówi, że najgorsza w tych dniach była dla niego bezczynność, bo nie mógł bezpośrednio pomóc swoim ludziom. - Wolałbym do tej akcji wchodzić z aparatem ratowniczym niż czekać na moich dziesięciu (ludzi - przyp. red.) w bazie ratowniczej - mówi. - Sam dobrałem sobie ludzi na ten dyżur. Były tam osoby z doświadczeniem, ale też młodzież, która po raz pierwszy brała udział w takim zdarzeniu. Nikt nie przypuszczał, że przejdą taki chrzest.
Ale w tej akcji niełatwe było też to, że szli po swoich kolegów. - Każda akcja jest trudna, kiedy jest zagrożone ludzkie życie. Ta akcja była o tyle trudniejsza, że człowiek miał świadomość, że jechał na swoją kopalnię ratować kolegów, których się znało. Zginęli tam pracownicy kopalni, a także pracownicy firmy zewnętrznej. Te 23 osoby były nam niejednokrotnie bliskie, to były osoby, z którymi się spotykaliśmy na co dzień - wspomina. - Ale akcja jest akcją - powtarza. - Bez względu na to, czy to nasza kopalnia, czy nie, człowiek jedzie z myślą, żeby uratować ludzkie życie.
Ratownicy 21 listopada 2006 roku na Halembę jechali, mając cały czas w pamięci historię Zbyszka Nowaka, metaniarza. Znali go. To górnik, który dziewięć miesięcy wcześniej cudem przeżył tąpnięcie, do którego doszło 22 lutego w Halembie. Dokładnie w tym samym pokładzie, na tej samej ścianie .
Pod ziemią spędził 111 godzin. Gdy wszyscy powoli tracili nadzieję, że uda się go wyciągnąć żywego, ratownicy usłyszeli stukanie w rurę. Nowak przeżył, bo nie został przygnieciony skałami, a w niszy, w której się znalazł, był dopływ powietrza. Z wypadku wyszedł niemal bez szwanku. Był - spokojnie można powiedzieć, że jedynie - odwodniony i doznał urazu łokcia. Na podstawie jego historii został nakręcony później film „Laura”, wyprodukowany przez stację TVN w ramach cyklu „Prawdziwe historie”.
Zbyszek Nowak był też jednym z tych, którzy w listopadzie pojawili pod zegarem w Halembie. Na rudzkiej kopalni pracuje do dzisiaj. Został instruktorem. Przez jakiś czas prowadził nawet zajęcia w szkole górniczej. Opowiadał młodzieży, jak radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach na dole, opowiadał, co czuł podczas tamtego wypadku.
Obecność Nowaka w listopadzie 2006 roku dawała nadzieję. - Jednak ogrom tej tragedii był tak duży, że praktycznie już po kilkunastu godzinach wiedzieliśmy, że zapalenie metanu i w konsekwencji wybuch pyłu węgłowego pozostawił niewielką nadzieję (że ktoś przeżył - przyp. red.), ale pozostawił - mówi Jurkiewicz.
Akcja ratownicza w Halembie trwała 57 godzin. Pierwsze ciało górnika odnaleziono około 19, kolejnych pięciu - do godziny 22. Pół godziny przed północą ratownicy zostali wycofani, bo w atmosferze na dole doszło do przekroczenia gazów wybuchowych, które zagrażały ich życiu i bezpieczeństwu. Akcja została wznowiona 24 godziny później. Wtedy też odnaleziono 17 pozostałych górników. Warunki na dole były bardzo trudne. Zbyt wysokie stężenie metanu. Wysoka temperatura. Wilgotność. Ratownicy musieli używać specjalnych kamizelek chłodzących, których kieszenie były wypełnione lodem.
Do Halemby już dawno przytknęła etykieta wyjątkowo niebezpiecznej kopalni, bo wyjątkowo głębokiej i z zagrożeniami naturalnymi na wyjątkowo wysokim poziomie. W 1990 roku metan zabił tam 19 górników, 20 zostało rannych.
- Halemba się obroniła w ciągu ostatnich 10 lat. Uważam, że jej mit został obalony. Ludzie z tej kopalni, a także ludzie, którzy sprzyjają polskiemu górnictwu, o tym wiedzą - przekonuje Jurkiewicz. - Halemba nie jest już jedyną tak głęboką kopalnią. Wraz z głębokością rośnie poziom zagrożeń. Mimo to, ta tragedia nie powinna się zdarzyć. Jeśli mówimy dziś o bezpieczeństwie pracowników w Hale-mbie, to z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że jest utrzymywane na wysokim poziomie. Na bezpieczeństwie się nie oszczędza - dodaje.
Dzisiaj w kopalni Halemba nie stosuje się innych, specjalnych systemów zabezpieczeń w porównaniu do tych, które wykorzystywane są w kopalniach o podobnych parametrach.
Proces ciągle trwa. Oskarżeni o narażenia życia górników
Proces ws. katastrofy w kopalni Halemba rozpoczął się niemal dokładnie dwa lata po tej tragedii - 14 listopada 2008 roku. Na ławie oskarżonych zasiedli m.in. były dyrektor kopalni, główny inżynier ds. wentylacji, sztygarzy, dyspozytorzy, właściciele firmy MARD, która wykonywała to zlecenie dla kopalni. Po trwającym prawie sześć lat postępowaniu, wyrok skazujący na trzy lata bezwzględnego więzienia, usłyszał tylko ten drugi. Pozostali oskarżeni dostali kary niższe, w zawieszeniu. Od 2006 roku prawomocnie skazane zostały 24 osoby, dwie zostały uniewinnione.
Najpoważniejszy zarzut: nie wyprowadzenie załogi w momencie, gdy wzrosło stężenie metanu. Presja czasu, jaka była wywierana na pracowników, miała prowadzić do fałszowania wyników samych metanomierzy. - Gdyby za każdym razem wyprowadzać załogę, gdy wzrośnie stężenie metanu ponad przewidzianą granicę, jak tego chce oskarżenie, to ta kopalnia w ogóle nie powinna pracować - mówił jeden z adwokatów. 10 lat od tragicznego wybuchu metanu kopalni Halemba proces głównych oskarżonych rozpoczyna się od początku. Sąd apelacyjny uchylił wyrok sądu I instancji i skierował go do ponownego rozpatrzenia. Pierwsze posiedzenie odbyło się w październiku.
Tragedia w Halembie. Pamiętamy
Górnicy co roku pamiętają o kolegach, którzy 21 listopada 2006 roku odeszli na wieczną szychtę. W najbliższy poniedziałek o godz. 8 w kościele pw. Matki Bożej Różańcowej w Rudzie Śląskiej - Halembie odbędzie się msza św. w intencji zmarłych górników. Po nabożeństwie zostaną złożone kwiaty pod tablicą, upamiętniającą wszystkich pracowników, którzy w tej rudzkiej kopalni zginęli. Natomiast o godz. 12 pod kopalnianym zegarem odbędą się uroczystości organizowane przez WZZ Sierpień 80.
- To już 10 lat. Proces sądowy wciąż jest w toku. Rodziny górników posłanych na wieczną szychtę oraz środowisko górnicze czekają na sprawiedliwość - zapowiada poniedziałkowe wystąpienia liderów Sierpnia 80 Patryk Kosela, rzecznik związku