Wspomnienia ppor. Kazimierza Poray-Wybranowskiego ps. “Kret”

1 marca - Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych: "Męża i tak skażemy na śmierć i wykonamy"

1 marca - Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych: "Męża i tak skażemy na śmierć i wykonamy"
Wspomnienia ppor. Kazimierza Poray-Wybranowskiego ps. “Kret”

„To cię tak, powiedzmy, pół godziny trzymał pod prądem. Ja tygodniami rzygałem krwią po takim przesłuchaniu, rzygałem krwią, nie mówię, żebym się załatwiał krwią, ja rzygałem krwią, miałem popalone wszystko w środku” - oto wspomnienia podporucznika Kazimierza Poray-Wybranowskiego - ps „Kret”, Wielkopolanina, żołnierza AK-NSZ na Lubelszczyźnie, aresztowanego przez Urząd Bezpieczeństwa w 1952 roku. Okrutnie torturowany w śledztwie - na wolność wyszedł dopiero w... 1970 roku.

(…)Ja się zawsze spodziewałem aresztowania. Jak się chodziło po ulicy, jak ktoś dłużej za mną szedł, to (…) W pewnym momencie to się nawet bałem, że mnie zlikwidują w ogóle bez sądu, ale potem … I dlatego też, jak chodziłem po ulicach – a szedłem wieczorami czasami – jak ktoś dłużej za mną szedł, to się zatrzymywałem i puszczałem go naprzód. Broni krótkiej nie miałem, ale ten nóż, jakiś tam, przy sobie miałem w razie czego do obrony.

No i 28 marca w 52 roku byłem w pracy – pracowałem w spółdzielni inwalidów „Świerczewski”, biura mieliśmy przy ulicy Franciszka Ratajczaka w Poznaniu (…) Przyszedł do mnie do biura typ ubrany tak, że od razu było widać, że to jest ubek, i zaczął kręcić. Nie miał odwagi powiedzieć: Proszę pana, pan uda się ze mną do domu, ja jestem z UB, tylko przyszedł i tak kręcił. No – powiada – tam u pana w domu są koledzy (…) – Jacy koledzy – pytam się. – No koledzy przyjechali i te (…) Ja powiadam: No i co i pan jako goniec od nich wysłany tu przyszedł, żebym ja do domu przyszedł? – No nie, ale ja podjechałem autem, żeby pana podwieźć do domu. Aha – myślę sobie – pana autem przysłali. Wyczułem od razu, o co chodzi. Powiadam: To niech pan poczeka, ja wrócę do domu, zaraz przyjdę do domu. A on powiada: To pójdziemy razem. (…).

No i zaczęło się śledztwo

Przyjechałem do Lublina. Tam już czekał samochód i przywieźli mnie do UB, na Szopena pod siódemkę. Tam gestapo w czasie okupacji miało siedzibę i w to samo miejsce ja trafiłem.

No i tam wtedy zaczęło się śledztwo, które trwało sto czterdzieści cztery godziny. Nie dostałem w tym czasie nic do jedzenia i nic do picia, ani palić mi nie wolno było, bo wypaliłem już wszystkie swoje papierosy, które miałem, i już mi papierosa nie dali. Nawet przez pierwsze dwie doby to nic nie robiłem, tylko pisałem życiorysy. Życiorys za życiorysem, moje życiorysy, jeden po drugim. Co jeden napisałem, podpisałem, to drugi mi kazano pisać. Oni się zmieniali śledczy, a ja pisałem przez dwie doby. Potem oni zaczęli pytać, z tym, że ja byłem skuty, naturalnie przekuli mnie do tyłu już. A później – jak oni pisali życiorysy, które ja musiałem mówić, i [kiedy było] przesłuchiwanie pierwsze, które mi robiono – to ja stałem. Kazali mi stać w narożniku pokoju.

W pewnym momencie żadnego śledczego przy mnie nie było, tylko posadzono takiego sierżanta analfabetę. Kompletny analfabeta, pisać nie umiał, Żyd w stopniu sierżanta. I ten mnie pilnował. I mówię do niego, żeby mi pozwolił się napić, żeby mi dał coś do picia. To ten mnie poprowadził do toalety i kazał mi się z toalety napić. Wierzcie mi, próbowałem spuścić tę wodę, tak bokiem, bo miałem ręce do tyłu skute, to nie pozwolił mi, odepchnął mnie. Powiada, podniósł klapę, powiada: Pij. Wierzcie mi, napiłem się. Miałem wargi tak popękane, jak by mi kto żyletką raz koło razu pociął.

Siedem dób przesłuchania

Potem dalsze przesłuchiwania – siedem dni, siedem nocy byłem bez przerwy przesłuchiwany bez zmrużenia oka. W końcu na stojąco zasypiałem. To taki jeden, [co] koło mnie siedział, ten, co mnie do ustępu prowadził, ten analfabeta, to mnie agrafką kłuł, żebym nie zasypiał. Wreszcie mnie wzięli powiesili na wieszaku z tyłu za ramiona. Jak jest taki okrągły wieszak drewniany, to mnie tak powiesili na jednym z tych wystających drążków za ręce i takem wisiał. Nogi to miałem takie jak słoń, takie popuchnięte. Dwie doby pisałem, a pięć dób stałem w miejscu. Ile można ustać, bez jedzenia, bez niczego. Po siedmiu dobach przesłuchania zostałem spuszczony na dół do celi do aresztu śledczego.

Śledztwo miałem bardzo ciężkie. Nie daj Bóg drugi raz takie przechodzić. Proszę was, normalna rzecz to było bicie. Takich przesłuchujących miałem dużo – [byli] rozmaici: i Kowalski, i Kozłowski, i Angielski, i Gapski, i Prośniak kapitan – no masę, wszystkich nazwisk nie pamiętam.

Wracałem często pobity po takim przesłuchaniu. Żeby tylko bili … Potrafił, proszę ciebie, wziąć, jak ręce miałeś z tyłu skute, powiesił cię, wyłamywały się te ręce, a on cię wziął, a miał taką linkę z hakiem, i założył ci tu, i podciąga, pyta i chwyta cię, podciąga i ci coraz bardziej wyłamuje ręce, bo przecież, gdzie jesteś w stanie utrzymać się. No i człowieku, to w pewnych momentach człowiek właściwie by był się do wszystkiego przyznał. Jakby mi powiedzieli, że Lenina zamordowałem, to bym też powiedział.

Albo, proszę ciebie, posadzą cię na bujak. Skute masz ręce, skute masz nogi i siedzisz na bujaku, i pyta cię. I w pewnym momencie, jak zaprzeczasz, on ci bierze i leje terpentynę do nosa, najpierw wodę, potem terpentynę potrafili lać. No, ty sobie wyobrażasz, z takiego czajniczka. Wsadzi ci taki ten, przechyli ten bujak i jesteś głową przy ziemi, masz nos (…) i leje ci, i ty się dusisz przez nos. Terpentyna żre, ja tygodniami krwawiłem z nosa, ja wyszedłem z więzienia w 56 roku na przerwę, to jeszcze mi z nosa krew szła.

Przypalanie prądem

Takie badanie, najwięcej było o współpracę z Niemcami – gdzie? kiedy? co? jak? – albo o mordowanie komunistów. Pyta, jesteś przykuty, widzisz, że stoi maszyna do prądu taka i bierze ci kabel, i do członka przyłącza, i pyta. Jak w pewnym momencie mówisz – a on kręci, trzyma drugi kabel – i jak mówisz, powiada: A gdzieżeś się spotkał z Niemcami? To mówię: Spotkałem się w walce – i tak dalej. – Sukinsynu mów, gdzieżeś się spotkał na kontaktach z Niemcami, na współpracy? No to mówię: Nie współpracowałem.

Jak powiedziałem nie, to on mnie w tym momencie kabel drugi podłącza w usta. Nie wyplujesz, jak jest włączony. Włącza obieg i kręci przez pewien czas, to cię wtedy rzuca, tyrpie cię, no i po pewnym czasie staje, wypluwasz ten kabel, powiada: No mów, gdzieżeś? No to mówię: Zastrzelcie sukinsyny, przecież nie współpracowałem z Niemcami. To cię tak, powiedzmy, pół godziny trzymał pod prądem. Ja tygodniami rzygałem krwią po takim przesłuchaniu, rzygałem krwią, nie mówię, żebym się załatwiał krwią, ja rzygałem krwią, miałem popalone wszystko w środku.

Krysia (żona Kazimierza) próbowała potem do mnie tam przyjechać, ale nie, ten prokurator jej nie dopuścił do mnie. Jak wiecie z jej opowiadania, to jak ją przyjął, to tyłem do niej siedział, patrzył sobie w okno, siedział na biurku, machał nogami podobno. Patrzył w okno [powiada: Wybranowska? Kryśka powiada: Tak. – Co pani chce, my męża – mamy na niego dowody – skażemy na karę śmierci i wykonamy. Tu nie ma co. Krysia powiada: Panie prokuratorze, chciałabym się z mężem widzieć, bo przecież to jest ojciec moich dzieci i chciałabym, żeby z nim się porozumieć w pewnych sprawach. – Och, dzieci można z każdym mieć, niech się pani urządzi z kim innym, bo my jego i tak wykonamy.

Nazywał się Nawalski, prokurator Nawalski [Nafalski], prokurator wojewódzki. No więc, tak że ja Krysi do zakończenia śledztwa nie widziałem.

15 lat więzienia

Rozprawa dopiero się odbyła – mnie aresztowali 28 marca 52 roku – a rozprawa odbyła się w końcu października 53 roku, wyrok był 5 listopada, z tym, że mnie nie przewieziono po wyroku do więzienia, tylko nadal siedziałem w UB i zaczęto mnie badać z artykułu siódmego, to było szpiegostwo.

Chcieli mnie koniecznie wrobić, że ja zostałem celowo w Polsce, ażeby prowadzić wywiad dla Brygady Świętokrzyskiej i dla AK, dla Anglii. No to się nie udało, to spełzło na niczym, ale zamiast pójść do więzienia i trafić wreszcie na te jakie takie warunki – bo jednak w więzieniu było lepiej, bo były i widzenia, i listy, a myśmy listów byli pozbawieni w UB – to jednak przesiedziałem po rozprawie jeszcze chyba siedem miesięcy w UB.

Kazimierz Poray-Wybranowski, żołnierz Kedywu w Warszawie, a później oficer AK-NSZ, wyszedł z więzienia dopiero w 1970 r. Zmarł 1 lipca 1987 r.

Powyższe wspomnienia to fragment rozmowy zarejestrowanej przez jego dowódcę - Leonarda Zub-Zdanowicza w Oakville (Connecticut, USA) w 1979 r. Pierwszy raz zostały opublikowane w Biuletynie Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Na potrzeby „Głosu” zostały zredagowane i skrócone oraz opatrzone śródtytułami przez wnuka Kazimierza Poray-Wybranowskiego.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Wspomnienia ppor. Kazimierza Poray-Wybranowskiego ps. “Kret”

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.